W tym miesiącu, 16 października, mija 25 lat od wyboru Jana Pawła II na papieża. "Habemus Papam" - "mamy Papieża" rodem z Polski, z Krakowa, Karola Kardynała Wojtyłę. Gdy tego dnia media podały tę wiadomość - o godz. 17.20 - nastąpiła eksplozja radości wśród Polaków. Tej radości z wyboru Polaka na Papieża nie podzielał Kreml. Trzy lata później, 13 maja 1981 r., nastąpił zamach na życie Jana Pawła II na Placu Św. Piotra na Watykanie, podczas środowej audiencji generalnej. Strzał Turka, Ali Agcy, na szczęście nie był śmiertelny. Ojciec Święty odniósł poważny uszczerbek na zdrowiu, ale jego życie zostało ocalone. Papież przypisuje to ocalenie wstawiennictwu Matki Bożej Fatimskiej.
Powyższe wydarzenie jeszcze bardziej spotęgowało przywiązanie Polaków do Jana Pawła II. W niespełna cztery lata po moim objęciu probostwa w Powsinie, ziściły się marzenia o wspólnej pielgrzymce parafian do Rzymu. Nie było to łatwe w czasach PRL-u. Chodzi nie tylko o utrudnienia paszportowe. Nie każdy, kto się zgłosił, mógł ten dokument otrzymać. Kryteria polityczne były decydujące. Warunkiem wyjazdu za granicę było również posiadanie konta walutowego. Aby można było takowe konto założyć, trzeba było udokumentować, skąd obywatel wziął dewizy na wpłatę do banku. I to było barierą, która sprawiła, że na pielgrzymkę do Rzymu wyjechało nas łącznie tylko 25 osób, w tym trzy osoby były spoza naszej parafii.
Na tę pielgrzymkę, w dniach od 20 do 27 lutego 1987 r., wybraliśmy się samolotem Polskich Linii Lotniczych "LOT". Gdy wylądowaliśmy na międzynarodowym lotnisku "Fiumicino" pod Rzymem, tamtejsze służby graniczne, po okazaniu listy uczestników pielgrzymki, przepuściły nas poza kolejnością bez kontroli. To nam się udało.
Centralnym punktem pielgrzymki, następnego dnia po przylocie, było spotkanie z Ojcem Świętym. Ku naszemu zaskoczeniu, powsińscy pielgrzymi 21 II 1987 r. o godz. 7.00 rano, zostali dopuszczeni do udziału we Mszy św. odprawianej przez Jana Pawła II w jego prywatnej kaplicy na Watykanie, a proboszcz miał szczęście uczestniczyć w koncelebrze pod przewodnictwem Ojca Świętego. Tego nikt z nas nie spodziewał się i to było naszą radością. Po powrocie z Rzymu, gdy rozmawiałem z Ks. Biskupem Kazimierzem Romaniukiem, był on zaskoczony, że nas tam wpuszczono, bo sam nigdy nie miał szczęścia uczestniczyć w Mszy św. w prywatnej kaplicy Papieża.
Jeszcze tego samego dnia po południu, w bibliotece papieskiej, nastąpiło spotkanie naszej grupy z Ojcem Świętym. Każdy z uczestników miał możność osobiście podejść do Papieża. Trwałą pamiątką był różaniec, który Ojciec Święty wręczał każdemu z nas. Spotkanie zostało utrwalone na wspólnym zdjęciu z Janem Pawłem II, które prezentujemy obok.
W niedzielę 22 II 1987 r., naszą grupę pielgrzymkową spotkał jeszcze jeden zaszczyt-wyróżnienie. Zostaliśmy zaproszeni do Radia Watykańskiego, by uczestniczyć we Mszy św. w języku polskim, transmitowanej na falach eteru dla Polonii rozsianej po całym świecie. Najpierw udaliśmy się do pomieszczeń redakcji Radia, w pobliżu Zamku Anioła, gdzie odbyła się próba śpiewu do Mszy św. radiowej. O godz. 16.00 przyjechał po nas watykański autokar, który zawiózł nas do Ogrodów Watykańskich, na tyłach bazyliki Św. Piotra, gdzie znajduje się kaplica, skąd o godz. 16.30 nadawana jest Msza św. w języku polskim na cały świat. Podczas tej Mszy św. nasi parafianie wykonywali śpiewy oraz czytania mszalne. Po skończonej Mszy św., każdy z uczestników otrzymał pamiątkową pocztówkę, przedstawiającą Radiostację Watykańską. Mieliśmy też okazję zobaczyć z bliska Ogrody Watykańskie, gdzie w wolnych chwilach spaceruje Ojciec Święty.
Kolejnym wielkim przeżyciem dla nas była środowa audiencja generalna, wewnątrz Watykanu, w auli Pawła VI, w dniu 25 lutego 1987 r. Ojciec Święty, pozdrawiając grupy pielgrzymów, przybyłych z różnych stron świata, wymienił również i naszą wspólnotę z Powsina. Podczas tej pielgrzymki, aż trzykrotnie mieliśmy sposobność spotykać się z Janem Pawłem II.
Po zwiedzeniu Rzymu, Asyżu i Monte Cassino, 27 lutego nastąpił odlot z międzynarodowego lotniska "Fiumicino". Tym samym samolotem miały odlatywać grupy turystyczne, organizowane przez cywilne biura. Okazało się, że pilot z biura "Turysty" wracał tylko z dwiema osobami do Polski. Reszta uczestników, ok. 30 osób, poprosiła o azyl. Natomiast pilot z "Orbisu" powracał z trzema starszymi osobami. Pozostałe kilkadziesiąt osób pozostało w Rzymie w obozie dla uchodźców "Latina". Trzeba zaznaczyć, że były to lata bezpośrednio następujące po stanie wojennym, wprowadzonym przez generała Wojciecha Jaruzelskiego w 1981 r. Oczywiście, z naszej grupy pielgrzymkowej, wszyscy szczęśliwie powrócili do Kraju, pełni wrażeń i przeżyć za spotkań z Ojcem Świętym Janem Pawłem II.
Po raz drugi do Rzymu pojechaliśmy 15 sierpnia 1993 r. Autokarem (46 osób) wyruszyliśmy na dwunastodniową pielgrzymkę do Włoch. Dnia 18 sierpnia, w środę, uczestniczyliśmy w audiencji generalnej na Watykanie. Spotkanie odbyło się w auli Pawła VI. Na sali było ok. 2 tysięcy Polaków, a wszystkich pielgrzymów - ok. 6 tysięcy. Pozdrawiając rodaków z Polski, Ojciec Święty wymienił również i naszą grupę z Powsina. Po audiencji spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem po Rzymie, O. Janem Piekarskim, redemptorystą, mieszkającym na stałe w Wiecznym Mieście. Przez trzy dni zwiedzaliśmy Rzym.
Następnie, 21 sierpnia 1993 r., wczesnym rankiem, skoro świt, wyjechaliśmy z Rzymu do Castel Gandolfo, letniej rezydencji Ojca Świętego. Tu o godz. 8.00 rano wpuszczono nas na wewnętrzny dziedziniec, gdzie o godz. 8.30 Jan Paweł II dla Polaków odprawił Mszę św. Grupy pielgrzymkowe, przybyłe z Polski, dołączyły do wojsk lotniczych Rzeczpospolitej Polskiej, które w tych dniach obchodziły swój jubileusz. Ks. Biskup Sławoj Głódź wyjednał dla nich specjalną audiencję, a my skorzystaliśmy z okazji i przyłączyliśmy się do nich. Był chór i orkiestra wojskowa. Oprawę liturgiczną Mszy św.: czytania, śpiewy, modlitwa wiernych, obsługiwali żołnierze, a kapelani wojskowi uczestniczyli w koncelebrze pod przewodnictwem Ojca Świętego. Księża, którzy przyjechali z grupami parafialnymi, również brali udział w powyższej koncelebrze. Papieska Msza św. była bardzo uroczysta i huczna, po wojskowemu. Po Mszy św. Ojciec Święty podchodził do poszczególnych grup pielgrzymkowych, zgromadzonych na wewnętrznym dziedzińcu Pałacu Apostolskiego w Castel Gandolfo. Również i nasza parafialna pielgrzymka dostąpiła tego wspaniałego zaszczytu, kiedy to Ojciec Święty stanął wśród nas i rozmawiał z nami. Mamy wspólne zdjęcie z Janem Pawłem II. Wielu osobom udało się zamienić choć kilka słów z Papieżem, czy ucałować jego pierścień. To było dla nas wszystkich niezapomniane przeżycie. Ludzie płakali z radości. Jeden z parafian z Powsina, czy to na skutek przeżycia, czy też zmęczenia, a tego dnia upał był wielki, po prostu zemdlał, stracił przytomność. Papieska służba medyczna zaraz nim się zajęła. Wniesiono go do sali Pałacu Apostolskiego. Lekarz papieski zbadał go, zaaplikował zastrzyki i po dwóch godzinach pozwolono mu kontynuować podróż autokarem. Również i tym razem, była to na prawdę udana pielgrzymka. Parafianie z Powsina jeszcze teraz z łezką wspominają tamte dni.
Po raz trzeci pojechaliśmy do Rzymu w roku jubileuszu 600-lecia erygowania pierwszego kościoła w Powsinie i koronacji Cudownego Obrazu Maryi Tęskniącej-Powsińskiej.
I tym razem udaliśmy się do Włoch autokarem, w terminie od 19 lutego do 2 marca 1998 r. Rzecz znamienna, że w dniu zapisów nie tę pielgrzymkę, przed plebanią już od godz. 5.00 rano ustawiła się kolejka chętnych na wyjazd. Nie wszyscy zdołali się zapisać na listę, ponieważ ilość miejsc w autokarze była ograniczona (47 osób).
W Rzymie mieliśmy zakwaterowanie w Centro Pastorale "Corda Cordi", via Pfeifer 13, przy Watykanie. W niedzielę, 22 lutego, przed południem, na Placu Św. Piotra, uczestniczyliśmy we Mszy św. papieskiej. Nasza grupa, dzięki uprzejmości O. Konrada Hejmo, dominikanina, miała przydzielone miejsca w sektorze w pobliżu ołtarza, gdzie Jan Paweł II sprawował Mszę św. Jeszcze tego samego dnia, o godz. 17.00 mieliśmy wielkie szczęście być na prywatnej audiencji u Ojca Świętego w sali klementyńskiej na Watykanie. To była dla nas wielka niespodzianka, którą zawdzięczamy O. Hejmo. Okazało się, że Ks. Arcybiskup Adam Kozłowiecki, z okazji wyniesienia go do godności kardynała, uzyskał u Ojca Świętego audiencję dla siebie i swoich parafian. My się do nich dołączyliśmy. Radość powsińskich parafian z takiego obrotu sprawy była ogromna, a przeżycia niezapomniane. Wiele osób ze szczęścia miało łzy w oczach, spotykając się bezpośrednio z Papieżem. Gdy Ojciec Święty podszedł do naszej grupy pielgrzymkowej, przedstawiłem zgromadzonych parafian z Powsina i powiedziałem o koronacji, która nas czekała w tym roku. Papież wysłuchał wszystkiego z uwagą i pobłogosławił nam. Zapytał, gdzie znajduje się Powsin. Na zakończenie spotkania było wspólne zdjęcie. Parafianie przekazali Ojcu Świętemu w darze zestaw liturgiczny do Mszy św. na czas podróży, z przeznaczeniem na misje. Natomiast Jan Paweł II każdemu z uczestników pielgrzymki podarował papieski różaniec.
Następnie w środę, 25 lutego, byliśmy też na audiencji generalnej w auli Pawła VI na Watykanie. I tym razem O. Hejmo postarał się o pierwsze rzędy dla naszej grupy. Gdy Ojciec Święty pozdrawiał pielgrzymkę z Powsina, jeden z parafian, muzyk, Tadeusz Kondraciuk, na trąbce zagrał hejnał mariacki.
Te trzykrotne spotkania z Janem Pawłem II głęboko wpisały się w nasze serca i umysły. To był ogromny ładunek duchowych przeżyć, zapadających na zawsze w świadomość człowieka.
Trzy pielgrzymki z Powsina do Rzymu podczas 25-letniego pontyfikatu Jana Pawła II i wielokrotne spotkania z Piotrem naszych czasów, bardzo ubogaciły wewnętrznie naszych pielgrzymów. Takich przeżyć nie zapomina się.
Pozostaje otwarte pytanie, czy one mają później przełożenie na nasze życie codzienne?
Osobiście uważam, że ta część parafian, która uczestniczyła w bezpośrednich spotkaniach z Janem Pawłem II, jeszcze bardziej zbliżyła się do Kościoła i utożsamia się z Kościołem. Są oni faktycznie wiernymi katolikami.
Jubileusz pontyfikatu - dla mnie, dla nas
Pamiętam ten dzień, 16 października sprzed 25 lat. Byłam młodą mężatką, mieliśmy dwoje małych dzieci. Wiadomość o wyborze Polaka na Stolicę Piotrową wywołała powszechne uniesienie, zawierające w sobie świadomość jakiegoś niezwykłego, epokowego wydarzenia, przeczucie, że to początek czegoś nowego, wreszcie poczucie dowartościowania, dumy narodowej i słodką satysfakcję - "towarzysz Szmaciak stracił kontrolę".
Pierwsze pielgrzymki do ojczyzny i niemal równoczesne zmiany społeczno-polityczne wg zgodnej opinii naszego środowiska łączyły się w jedną rzeczywistość, będącą widzialnym znakiem Bożej interwencji. Przecież pamiętaliśmy ten czas, kiedy przyjaźń polsko-radziecka wydawała się wieczna, a potęga militarna obozu komunistycznego nie do pokonania. Tymczasem znane słowa "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi", wypowiedziane z wiarą i mocą, zaowocowały cudem na skalę dziejów świata. Dziś myślę, że ten cud został zagłuszony przez doraźne interesy w różnej skali, wykorzystany politycznie. A przecież miał on ogromny wymiar duchowy, który nie został dostatecznie wyeksponowany i przyjęty z wiarą.
Na postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości niewątpliwie zasadniczy wpływ ma wiek, sytuacja życiowa, osobiste doświadczenie wiary. Być może dlatego dla mnie, jako osoby wierzącej, bardziej wymowny i owocny jest drugi okres pontyfikatu, liczony od zamachu na życie Ojca Świętego. Ta próba zabójstwa to kolejne przesunięcie granicy zła, do jakiego zdolny jest człowiek, to symboliczne zderzenie DOBRA ze ZŁEM, ale także praktyczne potwierdzenie zasady "zło dobrem zwyciężaj" jako przykładu dla świata.
Czas posługi Jana Pawła II po tym wydarzeniu to oddziaływanie na ludzi już nie tylko słowem, ale przede wszystkim cierpieniem, miłością i - nie waham się tego nazwać wprost - świętością. Któż z nas zgodziłby się obnażać swoją słabość i cierpieć publicznie na oczach milionów zdrowych i chorych, młodych i starych, życzliwych i niechętnych, wreszcie wierzących i ateistów? Czy nie należy odczytać tego jako świadomej ofiary podjętej z miłości do człowieka, mającej na celu dawanie światu świadectwa?
Dziś słowo żyje krótko, bardziej trwały w świadomości i wymowny jest obraz. Właśnie ten szczególny obraz Ojca Świętego, modlącego się w zupełnej ciszy, na ekranach telewizorów, podczas ostatniej pielgrzymki, nauczył mnie więcej niż wiele katechez. Tą modlitwą Jan Paweł II mówił nam: "Kiedy Bóg rozmawia z człowiekiem, świat staje się nieważny, musi czekać, musi się zatrzymać. Aby zrozumieć i przyjąć to, co stanowi o sensie życia, trzeba się zatrzymać, dać sobie trochę czasu w ciszy". W tym miejscu należy przywołać cytat z "Tryptyku rzymskiego" Jana Pawła II:
"zatrzymaj się, to przemijanie ma sens,
ma sens...ma sens...ma sens!"
Wysłuchałam wielu katechez, odbyłam pielgrzymkę do Rzymu w Roku Jubileuszowym, ale trwały i konkretny wpływ na moją wiarę miała ostatnia pielgrzymka, koronująca wszystkie poprzednie, właśnie ze względu na wymowę symboli. Nie można również pominąć charakterystycznej dla nauczania Ojca Świętego mocy i wartości, jaką nadał słowu, szczególnie wtedy, kiedy słucha się go na żywo w wielomilionowym zgromadzeniu. To w cudowny sposób odmienia ludzi. Niektórych na czas słuchania, a innych na całe życie.
Po 25 latach pontyfikatu osobę Jana Pawła II postrzegam jako nieoceniony dar Boga na nasze czasy: dla każdego wierzącego, bo jest żywym wzorem świętości; dla Polaków, bo jest godnym ambasadorem Polski w świecie; dla świata, bo głosi pokój, miłość i nadzieję.
Teodozja Placzke
powrót na górę strony
Modlitwa rąk, ust i serca
W tym miesiącu kończy się, ogłoszony 16 października ub.r. przez Ojca Świętego, Rok Różańca. Nasz Papież widzi wielką moc płynącą z tej formy modlitwy. Do niej więc serdecznie zachęca. Sam również codziennie odmawia różaniec.
W Liście apostolskim, wydanym z okazji ogłoszenia Roku Różańca, Jan Paweł II prosi, aby modlić się o dar pokoju dla świata oraz o ratunek dla zagrożonej złem każdej rodziny i samej instytucji małżeństwa jako rodziny.
Przypomnijmy sobie, przy okazji, słowa Prymasa Tysiąclecia: "siłą Polski jest modlitwa". Naród składa się z rodzin. Siłą każdej rodziny jest i będzie wytrwała i ufna modlitwa. Papież dopowiada: modlitwa różańcowa! I wspomina w swym Liście "niezliczoną rzeszę Świętych, którzy znaleźli w różańcu autentyczną drogę uświęcenia". Przytacza również słowa bł. Bartłomieja Longo: "kto szerzy różaniec, ten jest ocalony".
Różaniec jest modlitwą łatwą i trudną zarazem. Łatwą, bo dobrze znamy słowa, które należy wypowiadać: Ojcze nasz; Zdrowaś, Maryjo; Chwała Ojcu; Wierzę w Boga. Trudną, bo ze słowami trzeba "zgrać" myśl zgłębiającą treść poszczególnych tajemnic: radosnych, bolesnych i chwalebnych. Ojciec Święty poszerzył zakres tajemnic, dodając jeszcze jedną część: pięć tajemnic światła. Wypełniają one lukę lat między okresem dziecięctwa Pana Jezusa, a Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem. Są to trzy lata od rozpoczęcia publicznej działalności aż do wielkoczwartkowej tajemnicy Eucharystii.
Ojciec Święty dlatego nazywa te tajemnice tajemnicami światła, bo "w rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest Światłością świata". Ten blask światła wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy to Jezus głosi Ewangelię Królestwa. "Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów - tajemnic pełnych światłości - tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. Objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. Przemienienie na górze Tabor; 5. Ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego".
Królestwo Boże, pełne światła, ukazało się w Osobie Jezusa Chrystusa. Całe Jego ziemskie życie jest jedną wielką tajemnicą światła, "światła prawdy i życia, świętości i łaski, światła sprawiedliwości, miłości i pokoju". Chrystus Pan ciemne strony ludzkiego życia rozświetla swoją obecnością i swoją nauką. "Kto chodzi za mną, nie chodzi w ciemności, ale będzie miał światło życia". Poza Nim nie ma światła, nie ma prawdziwego życia, nie ma nadziei. On tylko potrafi zrozumieć człowieka i nadać właściwy kierunek ludzkiemu życiu na ziemi.
W życiu Chrystusa stale jest obecna Jego Matka. Ona nigdy sobą nie przesłania Syna. Zawsze ukazuje Go wszystkim i jednakowo zachęca: "Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie". Ona jest jedną z nas, choć nas przewyższa bezgrzesznością. Działa jak drogowskaz, bezbłędnie ukazując cel naszej życiowej wędrówki.
W różańcu modlimy się do Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Modlimy się razem z Maryją, a Ona modli się razem z nami i za nas. Widząc Jej postać i uznając Jej rolę w dziele zbawczym Chrystusa, uczymy się od Niej posłuszeństwa Bogu i radosnej wierności na codzień. Patrząc na Nią, poznajemy lepiej Jej Syna. Tak jak Ona, staramy się w sercu i umyśle zachowywać słowa Chrystusa i stale je rozważać dla naszej duchowej korzyści. Ją też prosimy o pomoc.
Dobiega końca Rok Różańca. Skończy się i tegoroczny październik, miesiąc poświęcony modlitwie różańcowej. Ale niech nie kończy się różaniec. Nośmy go przy sobie. Odmawiajmy codziennie, choćby jedną, dwie, z dwudziestu tajemnic, jeżeli nie możemy więcej.
Pismo Święte podaje nam opis dziejów króla Dawida. Przed walką z Goliatem wybrał on pięć kamyków z potoku do swojej procy i z ufnością w pomoc Bożą, stanął przed straszliwym wrogiem. I pokonał go. Te kamyki dawidowe, to jest pięć tajemnic każdej z czterech części różańca. Pomogą nam one pokonać wroga naszego zbawienia. Przybliżą też pokój światu. Ocalą naszą rodzinę własną, rodzinę narodową i całą rodzinę ludzką na świecie. Różaniec, to lina ratunkowa dla wszystkich i dla każdego. Pięknie to przedstawił Michał Anioł na słynnym fresku w kaplicy sykstyńskiej w Rzymie na Watykanie: Sąd Ostateczny. Na obrazie pewien mężczyzna wciąga do góry, do nieba, dwie osoby. One chwyciły się mocno różańca, który ów mężczyzna podał im jako możliwość ratunku. W tej sytuacji - jedyną możliwość; powiedzmy: ostatnią "deskę" ratunku. Bardzo to wymowne.
A w mitologii greckiej poznajemy Ariadnę, która ratuje Tezeusza, pragnącego pokonać groźnego Minotaura. Wręcza mu kłębek nici. One pomogą mu nie zabłądzić w labiryncie i wyjść zwycięsko z walki. Nić Ariadny przypomina różaniec, tę błogosławioną "nić", którą Najświętsza Maryja Panna wręcza każdemu z nas, byśmy pokonali zło i nie zabłądzili w dzisiejszym labiryncie różnych postaw, poglądów, zdań i ideologii; aby udawało się nam odnajdywać prawdziwe dobro i pełną prawdę, by nam się nie pomieszało dobro ze złem, a prawda z fałszem.
Oddajmy jeszcze raz głos Ojcu Świętemu. Oto kolejny fragment Listu apostolskiego o Różańcu: "Patrzę na Was wszystkich, Bracia i Siostry wszelkiego stanu, na Was, rodziny chrześcijańskie, na Was, osoby chore i w podeszłym wieku, na Was młodzi: weźcie znowu ufnie do rąk koronkę różańca, odkrywając ją na nowo w świetle Pisma Świętego, w harmonii z liturgią, w kontekście codziennego życia. Oby ten mój apel nie popadł w zapomnienie nie wysłuchany! Na początku dwudziestego piątego roku mojego Pontyfikatu powierzam ten List apostolski czułym dłoniom Maryi Panny".
Weźmy sobie do serca powyższy apel Ojca Świętego. I jego osobę oplatajmy różańcem, by do końca wypełnił swoją misję Zastępcy Chrystusa i widzialnej Głowy Kościoła. To nasz Rodak. Ma prawo do naszej stałej o nim pamięci przed Bogiem.
Niech naszymi słowami stają się słowa pieśni: "z różańcem świętym w dłoni Maryję chcemy czcić... Anielskie te pacierze jak róże nieśmy świeże. Królowo Różańcowa, o przyjmij serc naszych dar".
ks. Bogdan Jaworek
Tajemnica chrztu Pana Jezusa w rzece Jordan
Czym dla mnie jest to Misterium? Wyobrażam sobie tłum ludzi, którzy przychodzą do Jana Chrzciciela i z wielkim przejęciem, nadzieją, może też obawą pytają: Co mamy czynić?
Ile razy ja zadawałam to pytanie co mam robić, aby moje życie było prawdziwe i dobrze przeżyte? Stawało się drogą człowieka nawróconego. Jan odpowiada: Przyjmijcie chrzest nawrócenia! Zapewne pytały go o to niezliczone tłumy i to "nabożeństwo" trwało jakiś czas. W pewnym momencie pojawia się Jezus. Nie od razu zostaje rozpoznany. Czyni to, co jest sprawiedliwe i Bóg daje nam znak: "Oto jest Mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie"
Tak Jezus wchodzi w tym wydarzeniu w tłum ludzi oczekujących zmiłowania. Utożsamia się z każdym, choć sam jest bez grzechu. Tak przychodzi każdego dnia do mnie i bierze na siebie moje słabości, bóle, grzechy. To właśnie On sam identyfikuje się ze mną i chce wchodzić w moje problemy i trudności. A to jest dopiero początek przygotowanie do wszystkiego co ma nastąpić później, całego dzieła odkupienia.
Gdy staram się wchodzić w tę tajemnicę, wiem, że nie na chwili której nie mogłabym przeżyć z Jezusem, a cały świat pełen jest znaków Bożej Miłości.
Joanna Burzyńska
powrót na górę strony
Wyścig po indeks
Bieg po indeks ma swój początek już na egzaminie dojrzałości. Daje przedsmak tego, co czeka młodych ludzi na wyższych uczelniach. To wtedy precyzują się plany na przyszłość. Trzeba podjąć odpowiedzialną decyzję - jaki kierunek studiów wybrać? Jak będzie wyglądać moja przyszłość?
Pedagogika, informatyka, zarządzanie i marketing, to od kilku lat najczęściej wybierane kierunki studiów. O jedno miejsce stara się nawet ponad dwudziestu chętnych. Tak było w tym roku w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, gdzie na kierunku "turystyka i rekreacja" przypadało 27,8 kandydata na jedno miejsce. Na Politechnikę starało się dostać 10,4 tys. kandydatów, a na Uniwersytet Warszawski ponad 39 tys. chętnych.
Niektórzy starają się dostać na dwa, a nawet na trzy kierunki. Inni próbują w kilku miastach. Młodzi ludzie traktują taką sytuację jako formę zabezpieczenia się; jeśli nie wyjdzie tu, to uda się tam.
Pomyślnie zdany egzamin, to jedynie połowa sukcesu. O przyjęciu na studia decyduje wynik egzaminu, przebieg rozmowy kwalifikacyjnej, ale i liczba chętnych. Wszystko zależy od sposobu rekrutacji na studia. Czasem wystarczy kilka punktów mniej, i zamiast na studiach dziennych, jesteśmy na wieczorowych lub zaocznych. Zdarza się, że nawet, gdy zdany egzamin, może się okazać, iż nie zostaliśmy przyjęci z braku miejsc.
Ci, którzy nie dostali się na studia dzienne, mogą pomyśleć o tym, by studiować zaocznie lub wieczorowo. Taki tryb studiów pozwala na podjęcie pracy.
O wiele łatwiej jest dostać się do szkoły niepublicznej. O przyjęciu na poszczególne kierunki decyduje kolejność zgłoszeń, konkurs świadectw lub egzamin.
Młodzież z Powsina też brała udział w "wyścigu" po indeks. Niektórzy zdali na psychologię, politologię, polonistykę, fizykę, turystykę i rekreację. O wyborze kierunków decydowało zainteresowanie. Ludzie młodzi, którzy robią coś z pasją i są gotowi stale się uczyć, nie przegrywają. Studia, to inwestycja na całe życie.
Anna Kłos
powrót na górę strony
Requiem w Sanktuarium
Dla uczczenia kolejnej rocznicy wybuchu Drugiej Wojny Światowej i oddania hołdu Polakom poległym podczas wrześniowej obrony Ojczyzny, w powsińskim Sanktuarium Maryi Tęskniącej zabrzmiało uroczyste Requiem - msza żałobna Wolfganga Amadeusza Mozarta. Arcydzieło to zostało wykonane przez chór Vocal Consort i orkiestrę Wyższej Szkoły muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, artystów znanych nam już z wcześniejszych "Spotkań Muzycznych" w Powsinie.
Msza żałobna jest częstym tematem dzieł oratoryjnych. Ta jest jednak w historii muzyki wyjątkowa. Nie tylko przez swoją wartość muzyczną, ale i przez okoliczności, jakie towarzyszyły jej powstaniu, ostatnie przesłanie umierającego kompozytora. Wizja śmierci i Sądu Ostatecznego zawarta w mozartowskim Requiem nie budzi grozy i strachu, daje nadzieję spokoju, wzbudza wiarę w najwyższe miłosierdzie. Po przejmujących smutkiem taktach Lacrimosy następuje potężne Rex tremendae majestatis.
Mozart pisał Requiem d-moll (KV 626) na zamówienie anonimowego, bo ukrywającego swoje imię i działającego przez pośrednika, miłośnika muzyki, jako mszę żałobną w intencji jego zmarłej żony. Ale od początku czuł, że tego dzieła nie zdąży ukończyć. Pracował nad nim w 1791 roku, złożony ciężką chorobą. Z zachowanej korespondencji wiemy, że pisał tę mszę żałobną z myślą o swoim własnym pogrzebie. Zmarł w nocy, 4 grudnia, pozostawiwszy ukończone dwie początkowe części dzieła i naszkicowanych kilka części dalszych. W kondukcie za jego trumną szło zaledwie kilku przyjaciół, ale nawet oni nie dotrwali do końca pogrzebu z powodu śnieżycy i wichury. Mozarta pochowano we wspólnym grobie z ofiarami zarazy. Nigdy później nie odnaleziono jego szczątków.
Wdowa po Mozarcie, Konstancja, postanowiła doprowadzić do ukończenia Requiem na podstawie zapisków, planów, rozpisanych głosów i zachowanych tematów muzycznych dalszych części. Do tego celu wynajęła zaufanego ucznia kompozytora, Suessmayra, współpracującego z nim przy pisaniu początkowych części mszy. Suessmayr wywiązał się z tego obowiązku wyjątkowo dobrze, wykonując niezwykle trudne zadanie. Mimo pewnych mankamentów, które mogli wytknąć mu znawcy muzyki Mozarta, nadał on utworowi zamknięty kształt, uzupełnił orkiestrację, dopisał brakujące części. Osiągnął przy tym efekt artystyczny, jakiego już nigdy nie zdołał powtórzyć we własnej twórczości.
Czy warto było ukończyć to dzieło, czy też lepiej było zachować je w takiej postaci, w jakiej pozostawił je Mozart - to pytanie dyskusyjne. Muzycy występujący 7 września 2003 roku w naszym Sanktuarium zdecydowanie odpowiedzieli - tak, warto było. Jest to wspaniała muzyka, której piękno czaruje słuchaczy niezależnie od tego czy wiedzą, która nuta wyszła spod czyjej ręki. A ja po cichu wierzę, że wszystkie nuty tej mszy podyktowane być musiały natchnieniem mającym swoje źródło poza ludzkim, często tragicznym, ziemskim bytowaniem.
Tomasz Gutt