Dlaczego Wielka jest ta Noc? - Teodozja Placzke
Co w nas zostało z Jego nauczania? - Maria Zadrużna
W poszukiwaniu Bożego towarzystwa - Tomasz Wyszyński
Organy i Organista - Zygmunt Karaszewski
Dobry początek sezonu artystycznego - Teresa Gałczyńska
Z Wielkopostnego Listu Pasterskiego naszego Arcybiskupa
Z życia Parafii - ks. Jan Świstak
Najserdeczniejsze życzenia radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego wszystkim czytelnikom składa Redakcja Wiadomości Powsińskich.
Dlaczego Wielka jest ta Noc?
Wszyscy z pewnością zgodzimy się, że noc Zmartwychwstania Pańskiego jest największym świętem chrześcijan, że jest fundamentem naszej wiary i sercem roku liturgicznego. Jeśli jednak zapytamy, dlaczego Zmartwychwstanie Jezusa jest ważne dla każdego z nas osobiście, to okaże się, że odpowiedź nie jest łatwa. Podstawowa trudność wynika z faktu, że dotykamy rzeczywistości nadprzyrodzonej, której nie tylko nie da się precyzyjnie opisać słowami, ale nawet rozpoznać zmysłami.
Nikt nie widział momentu zmartwychwstania, wielu widziało Pana po zmartwychwstaniu, przy czym jak wiemy był to już
Inny Jezus. Inny, bo niepodlegający prawom natury, ale przecież żywy i tak samo delikatny, miłujący i „wyjaśniający pisma”. Miłość do ludzi, która zaprowadziła Go na krzyż, nie została pokonana przez śmierć, pozostała ta sama i trwa nadal. Zmartwychwstanie jako uwieńczenie misji Jezusa, jest widocznym znakiem interwencji Boga w dzieje ludzkości, jest przede wszystkim dowodem zbawiającej miłości Boga do każdego człowieka.
Nauka o zmartwychwstaniu była zawsze trudna do przyjęcia, wielu opuściło Jezusa kiedy przepowiadał, że Syn Człowieczy powstanie z martwych. Ci którzy wytrwali do końca, ujrzeli pusty grób i zrozumieli, że wszystko co głosił Jezus było Prawdą. Później za tę Prawdę cierpieli i umierali, na świadectwo dla kolejnych pokoleń, także dla nas.
Dlaczego ta noc jest dla mnie wielka dziś?
Ponieważ prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa wyznacza drogę, definiuje cel i sens życia już tu na Ziemi, a jednocześnie daje obietnicę nieśmiertelności. Jezus nauczał:
„Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6), a także: „Kto chciałby zaś Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa” (J 12,26). Słowa te są zachętą do naśladowania Jezusa na miarę ludzkich możliwości, a jednocześnie obietnicą, że kto uwierzy Bogu, nigdy nie jest sam zarówno w życiu jak i w śmierci. Na swojej drodze Jezus posłusznie przyjął twardą wolę Ojca, nas także czekają różne trudności życiowe, niekiedy wielkie dramaty, jednym słowem czeka krzyż. Jezus swoim życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem uczy, jaki sens ma krzyż i jak go przeżyć żeby był owocny.
Pewien człowiek opowiedział publicznie historię swojego życia. Wychowywał się w rodzinie bez ojca, matka dużo pracowała żeby zapewnić jedynemu synowi godne warunki materialne. Nie miała dla niego wiele czasu, pozbawiony kontroli wpadł w towarzystwo narkomanów. Matka zauważyła problem, kiedy z domu zaczęły znikać drobne przedmioty i pieniądze. Nie pomogły prośby, nie skutkowały groźby. Zrozpaczona, nie pogodziła się jednak ze stratą syna, zawierzyła Bogu i ofiarowała swoje życie za jego uzdrowienie. Rzeczywiście wkrótce zmarła, umierała spokojna i pewna, że syn zostanie uratowany. Heroiczna miłość matki i jej śmierć tak wstrząsnęła młodym człowiekiem, że całym sercem przylgnął do Boga i Kościoła, przestał brać narkotyki, a swoim świadectwem i wiarą dzielił się z innymi.
Ta niezwykła kobieta wpisała się bezpośrednio w nauczanie Ojca św. Jana Pawła II: ”Krzyż to znaczy oddać swe życie za brata, aby wraz z jego życiem ocalić własne. Chrystus Zmartwychwstał w określonym momencie dziejów, ale wciąż pragnie powstawać z martwych w życiu niezliczonej rzeszy ludzi. Owo powstawanie z martwych wymaga współdziałania człowieka…”.
Opisana historia jest krańcowo dramatyczna, my czasem zwykłą codzienność odbieramy jako krzyż, który chciałoby się natychmiast odrzucić. Z trudem wtedy przebija się prawda, że jeśli mam zwyciężyć muszę podjąć walkę z własnym egoizmem, pychą i brakiem miłości. Analogia jest aż nadto czytelna, radość Zmartwychwstania poprzedzona jest cierpieniem Wielkiego Piątku.
W wielkanocny poranek zaśpiewamy „Chrystus zmartwychwstan jest, nam na przykład dan jest, iż mamy zmartwychpowstać, z Panem Bogiem królować, Alleluja”.
W tym uroczystym i radosnym dniu cieszymy się zwycięstwem i chwałą Chrystusa, Jego zwycięstwo może być również naszym udziałem.
Już cztery lata żyjemy bez Niego – Jana Pawła II - naszego Papieża. A w każdą rocznicę z pewną trwogą zadajemy sobie pytania, wspólnotowe i osobiste: czy nie sprzeniewierzyliśmy Jego dziedzictwa? Co w nas zostało z Jego nauczania, czy na pewno jesteśmy Chrystusowi?
Nie odkryję niczego nowego, stwierdzając, że łatwiej jest nam wspominać ze wzruszeniem te wszystkie „kremówki”, przekomarzania z młodzieżą, śpiewać „Barkę” i zapalać znicze. A niezwykle trudno – zgłębiać Jego słowa. Powiedział ich wiele: w homiliach, encyklikach, adhortacjach, listach pasterskich. A nie głosił jakiejś własnej nauki, nie inicjował kultu wokół swojej osoby. Głosił Chrystusa, Bogu służył. Szukam jakiegoś zdania-myśli, które stanowiłoby klucz do samej istoty przekazu Jana Pawła II, i myślę, że jest nim to słynne zawołanie:
„Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”.
Nie ma chyba na świecie człowieka, któremu obcy byłby strach. I to bez względu na opcję światopoglądową, pozycję społeczną, wiek i życiowe doświadczenie. Boimy się nieuleczalnej choroby, samotności, bezbronnej starości, kataklizmów, wojen, utraty pracy, inflacji, itd. No i wszyscy boimy się śmierci, a niektórzy z nas – co wrażliwsi - Bożego sądu. Są też i tacy, obdarzeni szczególną bezbronnością, którzy bardziej niż śmierci boją się wyzwań codziennego życia. Czy jest możliwe, aby te lęki uśmierzyć?
Snuję tę swoją refleksję w kontekście zarówno kończącego się okresu Wielkiego Postu, jak i nadchodzących Świąt Wielkiej Nocy. Nasza niedoskonała wiara rozpaczliwie szuka nadziei: w słowach usłyszanych w kościele, na kartach Pisma Świętego, na płytkach CD z nagraniem papieskich homilii, w końcu – w świadectwie życia ludzi, o których wiemy, że kierują się nauką Kościoła.
Zastanawiam się, jak napisać coś autentycznie pokrzepiającego, osadzonego w nauczaniu Chrystusa, niestrudzenie przypominanym przez Jana Pawła II. Może zrobić streszczenie encykliki „Evangelium vitae”, ogłoszonej w 1995 r.? Jest to niezwykły traktat o najistotniejszej w obszarze współczesnej cywilizacji walce „kultury życia” z „kulturą śmierci”. Wszystkie zdiagnozowane tam zagrożenia dla życia ludzkiego są wciąż aktualne: aborcja, eutanazja, techniki sztucznej prokreacji, a także kult sukcesu, wydajności, przemoc silnych wobec słabych i bezradnych. Nie sposób jednak przekazać tę papieską naukę w sposób wierny, a zarazem zwięzły. Bogactwo treści na to nie pozwala. A poza tym obawiam się, że u potencjalnego czytelnika pojawiłby się odruch obronny: o, znowu o tej aborcji!....A więc przekażę to, co najistotniejsze w tej encyklice, bez szkolnej rozprawki. Przykład żywych, konkretnych ludzi jest – jak w księżowskich kazaniach – najbardziej wymowny. Otóż znam takich ludzi, którzy autentycznie zawierzyli Bogu i tę „ewangelię życia” realizują. Choć – podkreślam - borykają się z niepospolitymi trudami i są tylko zwykłymi ludźmi, nie pozbawionymi grzechu, wad i słabości, takimi jak my wszyscy.
Ewę poznałam w 1983 roku, na zimowych rekolekcjach, prowadzonych przez księży z diecezji krakowskiej. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy, mając podobne zainteresowania: Kościół i muzykę. W gronie kolegów i znajomych z duszpasterstwa audiowizualnego uczestniczyłyśmy w organizowaniu wakacyjnych rekolekcji dla dzieci. Ewa była niezastąpiona, kreatywna i niekiedy wręcz apodyktyczna. I nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, że jest od urodzenia ... kompletnie niewidoma. Jest szóstym dzieckiem swoich rodziców. Jej mama w ciąży zachorowała i lekarze od razu wydali wyrok: w najlepszym przypadku dziecko będzie głuchonieme, albo niewidome. Obcując z Ewą na co dzień, zapominało się, że ona nie widzi. Była praktycznie samowystarczalna. Poruszała się swobodnie po Warszawie komunikacją miejską, uczyła się w szkole razem z widzącymi i była prymuską. Zadziwiała inteligencją i budziła autentyczny respekt. I zawsze podkreślała, że nie ma żalu do Pana Boga, że nie widzi, a nawet więcej: była przekonana, że to swoisty dar, że dzięki temu będzie miała z czym stanąć przed Stwórcą.
Lata mijały, Ewa coraz częściej mówiła o założeniu rodziny, marzyła o dziecku. Ja nawet sobie nie wyobrażałam, jak można się zajmować niemowlęciem, nie widząc go, jak sprostać wszystkim obowiązkom rodzinnym. Ale równocześnie wiedziałam, że jak Ewa coś sobie zaplanuje, to tego dokona. Tak też się stało.
Dziś ma tę swoją wymarzoną rodzinę. Męża i troje dzieci. Ale jej ufność wobec woli Boga jest próbowana „w ogniu” każdego dnia. Trzecie dziecko, córeczka, urodziło się z porażeniem mózgowym. Proszę sobie wyobrazić niewidomą matkę ze sparaliżowanym dzieckiem choćby w jakiejś prostej skądinąd czynności, np. przy podawaniu lekarstwa w płynie. Jak precyzyjnie wymierzyć dawkę, ustalić, czy dziecko połknęło, itd., jak kontrolować po wyglądzie i zachowaniu, czy nie zbliża się kolejny atak epilepsji? Od ponad dziesięciu lat Ewa nie przespała w całości nawet jednej nocy, bo trzeba co najmniej sześć razy w nocy wstać i przełożyć córeczkę z boku na bok. Mąż do pracy, a ona z trojgiem dzieci: trzeba coś ugotować, zrobić pranie – to zwykłe czynności domowe dla kogoś w pełni sprawnego, dla niej czynności heroiczne. Zdarzało się, że musiała wyjść z domu z całą trójką: najmłodsze w nosidełkach, laska w jednej ręce, drugie dziecko prowadziła drugą ręką, trzeci, najstarszy synek musiał mieć oko na wszystko. A kiedy męża dotknęła fala bezrobocia, przyjęła na siebie obowiązek utrzymania materialnego rodziny. Zarabiała śpiewem na różnych uroczystościach kościelnych i patriotycznych, wydała kilka płyt, mąż w tym czasie zajmował się dziećmi. Dochody te były sporadyczne i wiele razy dotknęła ich autentyczna bieda. Ale modlitwa i bezwzględne zawierzenie Chrystusowi obfitowały i nadal obfitują w tej rodzinie nieustannie łaskami wspomagającymi. Zawsze się znajdzie ktoś, kto w jakiejś beznadziejnej z pozoru sytuacji wyciągnie pomocną dłoń. No i podtrzymują na duchu liczne radości rodzicielskie. Adam, starszy syn Ewy i Tomka, a mój chrześniak, co podkreślam z dumą, w wieku pięciu lat poszedł do szkoły i zakwalifikowano go od razu do drugiej klasy. Jakżeby inaczej, skoro w wieku trzech lat sam sobie czytał do snu, a mając pięć lat, robił zakupy dla całej rodziny, biegle licząc w podstawowym zakresie. Teraz zmierza do matury, wybitny matematyk, zawsze w czołówce klasowej, choć kilka lat młodszy od kolegów z klasy. Równocześnie jest ministrantem i lektorem, zaangażowanym w oazy, a poza tym harcerzem i judoką. Nie ustępuje mu w niczym młodszy brat, Piotruś. Ogromnie utalentowany wokalnie, jest nie tylko ministrantem, ale i kantorem. Ma już na koncie profesjonalne występy, np. partie solowe na prestiżowych imprezach, typu Vratislavia Cantans, regularnie występuje w Filharmonii Narodowej z Warszawskim Chórem Chłopięcym oraz z Mamą i starszym bratem na uroczystościach patriotycznych, organizowanych przez Barbarę Wachowicz.
Wracając do zasadniczego wątku, myślę sobie o tym, co najbardziej owocuje w tych dzieciach i stwierdzam, że niezwykłe – jak na nasze czasy – wychowanie. Bo wychowawcą tych dzieci są przede wszystkim rodzice i Kościół, a nie tylko internet. Mieszkając szczęśliwie blisko świątyni, biegają nawet w dni powszednie na Msze święte. Bez przymusu, ale z inteligentną zachętą rodziców. A poza tym są zwykłymi, radosnymi, czasami niesfornymi dziećmi. Szalejąc na rowerach niczym się nie różnią od rówieśników, ale wchodząc do mieszkania, pozdrawiają rodziców słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. No proszę, w ilu katolickich domach to zabrzmiałoby naturalnie i szczerze, gdzie się to jeszcze praktykuje?
Czy nie naszkicowałam ich świata nazbyt różowo? Może, ale nie będę rozwodzić się nad naturalnym w takiej sytuacji zmęczeniem Ewy i Tomka, czasem wręcz bezradnością, nad różnego rodzaju kłopotami materialnymi, albowiem dokonuję teraz selekcji w ocenie tego, co naprawdę istotne w perspektywie dalszego życia tu i tam, po śmierci. A cóż może być ważniejszego od wychowania nowego człowieka, takiego – jak to się kiedyś mówiło – dla Boga i dla ludzi oraz „do tańca i do Różańca”!
Powiedzą niektórzy: niby tak to wszystko pani pięknie opisuje, ale nie zapominajmy o trzecim dziecku w tej rodzinie, tym sparaliżowanym. Tyle poświęcenia, a co ono rodzicom, społeczeństwu da? Otóż, nie wdając się w liczne szczegóły, bo to materiał na oddzielny, długi tekst, stwierdzam jednoznacznie, że ta rodzina nie byłaby taką, gdyby nie to najmłodsze, potrzebujące szczególnej opieki. To w relacji z niepełnosprawną siostrą chłopcy uwrażliwiają się na potrzeby innych, uczą się odpowiedzialności za kogoś. Konieczność rezygnacji z własnej przyjemności na rzecz poświęcenia czasu dla innej osoby – to w przypadku młodych ludzi rzecz arcytrudna. Ale to najlepsza inwestycja w uformowanie chrześcijańskiego miłosierdzia, z którego będą czerpać nie tylko najbliżsi, ale w przyszłości i społeczeństwo.
Tak więc niepełnosprawność, kłopoty materialne, a także słabość natury ludzkiej, nie są przeszkodą w wartościowym życiu i drodze do Nieba, jeśli człowiek zdobędzie się na odwagę zupełnej ufności Panu Bogu.
Kończąc ten tekst myślę sobie: kto to wie?... Może właśnie Jan Paweł II – prorok ewangelii życia - potrzebuje dziś bardziej świadectwa chrześcijańskiego życia w rodzinie, niż wzniosłych uroczystości wspomnieniowych i głośnych imprez muzycznych z medialnymi gwiazdorami.
Maria Zadrużna
W poszukiwaniu Bożego towarzystwa
Tuż pod Warszawą, na skraju Puszczy Kampinoskiej znajduje się niezwykłe miejsce, wieś Laski. Od 1922 roku swoją siedzibę ma tu Towarzystwo Opieki Nad Ociemniałymi i właśnie z działalnością na rzecz niewidomych powszechnie kojarzona jest ta podwarszawska miejscowość. Jednak Laski to nie tylko prężnie działający ośrodek szkolno-wychowawczy dla niewidomych dzieci i młodzieży.
Już od początku swojej działalności Laski stanowią centrum filozofii chrześcijańskiej. W międzywojniu są ważnym ośrodkiem skupiającym środowisko inteligencji katolickiej.
W Laskach powstaje Biblioteka Wiedzy Religijnej, rozwija się ruch ekumeniczny, wydawane jest czasopismo społeczno-kulturalne Verbum. Swoje miejsce ma tu też Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i prowadzony pod ich opieką dom rekolekcyjny. Do Lasek, w poszukiwaniu duchowego azylu, przybywają ludzie z całej Polski.
Takim duchowym azylem Laski mogą być również dla każdego z nas. Co temu sprzyja? Oto kilka moich spostrzeżeń.
Po pierwsze, w Laskach odnajdziemy czas i warunki do tego, aby wyciszyć się wewnętrznie, dokonać autorefleksji, w skupieniu, bez pośpiechu pomodlić się. Mówiąc o warunkach mam na myśli specyficzną atmosferę Lasek. Składa się na nią nie tylko urokliwe, leśne położenie ośrodka, ale również jego otwartość i przyjazność dla odwiedzających. Obecność niewidomych dodatkowo skłania do zastanowienia się nad różnymi nurtującymi nas sprawami, m.in. nad cierpieniem i przeznaczeniem człowieka. Laski to miejsce, które stawia nam trudne pytania, ale jednocześnie ułatwia nam odnalezienie odpowiedzi na nie.
O wspaniałej atmosferze Lasek decyduje również możliwość bezpośredniego obcowania z historią, którą, spacerując po ośrodku, spotykamy niemal na każdym kroku. Odwiedzając znajdujący się na terenie ośrodka kościółek, możemy zajrzeć do pokoju, w którym mieszkała twórczyni Dzieła Lasek, Sługa Boża Matka Elżbieta Róża Czacka. Co niezwykłe – nie tylko zajrzeć, ale również spędzić w nim trochę czasu, na przykład na modlitwie. Podobnie jest w ośrodku rekolekcyjnym, gdzie możemy odwiedzić gabinet, a raczej pokoik księdza Tadeusza Fedorowicza, wieloletniego kierownika duchowego Lasek. Pokój ten bynajmniej nie jest obiektem muzealnym. Każdy może tam wejść, poczuć atmosferę tego pozornie zwykłego pomieszczenia, w którym jednak czas jakby zatrzymał się, w którym przed nami były setki osób szukających w charyzmatycznym księdzu oparcia i rady. Pobieranie nauk w takim miejscu to coś zupełnie innego niż rozważania w znanym nam otoczeniu, np. w Kościele czy salce domu parafialnego. Takie miejsce pozwala nam zapomnieć o codzienności i skupić na tym co naprawdę istotne.
Planując odwiedziny Lasek, nie musimy wybierać od razu rekolekcji, które – co warto podkreślić - prowadzone są w ośrodku przez cały rok, m.in. przy wykorzystaniu jakże oryginalnej i wymagającej zarazem metody - modlitwy poprzez duchową lekturę Pisma Świętego. Metoda ta, tzw. lectio divina – ujmując rzecz bardzo skrótowo – polega na rozważaniu Słowa Bożego w sercu, przy absolutnym milczeniu własnym i współuczestników rekolekcji. Do Lasek można przyjechać na niedzielną mszę świętą lub po prostu na weekendowy spacer. Spacer po tych samych ścieżkach, po których niegdyś chodzili prymas Wyszyński, ksiądz Twardowski, literaci, politycy i setki innych, zwykłych ludzi. Wszystkich łączyła atmosfera tego miejsca i płynące z niej możliwości duchowego rozwoju.
Na koniec chciałbym przytoczyć słowa Matki Elżbiety Róży Czackiej, które najlepiej mówią o tym, co możemy odnaleźć w Laskach: "Jest rzeczą niesłychanej wagi, by człowiek przyzwyczaił się do tego najlepszego towarzystwa, jakim jest Bóg, by szukał obcowania z Bogiem wszędzie.”
Laski są miejscem, gdzie odnajdziemy Boga, zbliżymy się do niego, a przez niego do naszych bliskich i siebie samych. Gdzie odnajdziemy Boże towarzystwo.
Organy i Organista
„Śpiewajcie i grajcie psalmy,
rozsławiajcie wszystkie Jego cuda.
Szczyćcie się Jego świętym Imieniem,
niech się weseli serce szukających Pana”. (Psalm 105).
Przedziwny dźwięk ich muzyki słyszymy od Chrztu św. przez całe życie, aż po ostatnią drogę ku wieczności. To organy naszych kościołów. Instrument, o którym tak na prawdę nie wiele wiemy. Znany był już w starożytności. W świątyniach zadomowił się od VIII wieku, najpierw w kościołach cesarskich, królewskich i zakonnych. Kilka wieków musiało upłynąć, aby znalazł się w miastach, a w parafiach wiejskich jeszcze później. Jest to największy instrument muzyczny, jaki człowiek mógł wykonać. Składa się z licznych piszczałek i dwóch mechanizmów: powietrznego i gry. Został nazwany „królem instrumentów”.
Muzyka organowa, jako jedyna, łączy różne brzmienia w jednym uderzeniu! Znawcy mówią, że w brzmieniu organów usłyszeć można słodki i ciepły głos oboju, i pomruk niedźwiedzia z pradawnej puszczy, i świergot ptaków...
Józef Ignacy Kraszewski, XIX-wieczny dziejopisarz, taką zostawił opinię: „Organ kościelny należy do najpiękniejszych, jakie ucho człowieka usłyszeć może”, a Maria Konopnicka, zwana „wieszczką ludu”, słuchając gry na organach w Oliwie, pisze: „Gdy organ głosy wypuści ze siebie, to i morze staje, ucisza się i słucha”...
Na organach grali najwięksi z wielkich: Jan Sebastian Bach i Wolfgang Amadeusz Mozart, muzyczni geniusze i giganci. A z polskich: Stanisław Moniuszko, twórca opery narodowej, był wileńskim organistą; Fryderyk Chopin z pasją grywał na świętokrzyskich organach w Warszawie.
My, patrząc z nawy kościoła, widzimy niewielką liczbę piszczałek, umieszczonych w artystycznie wykonanej szafie, zwanej prospektem. Ich większość schowana jest wewnątrz, zależnie od rozmiarów instrumentu i wielości głosów.
Nasze, powsińskie organy zbudowała w 1927 r. warszawska firma Braci Kamińskich, wykorzystując ocalałe resztki poprzednich, XVIII-wiecznych organów, zdewastowanych podczas I wojny światowej przez Rosjan. Mają one czternaście głosów i ponad 820 piszczałek. Dla porównania, najstarsze w Europie, wspomniane już organy oliwskie mają 87 głosów i około pięciu tysięcy piszczałek. Instrument powsiński, zdaniem muzyków, jest artystycznie, architektonicznie i akustycznie idealnie dopasowany do wnętrza świątyni. W 1993 r. został poddany gruntownej konserwacji przez tę samą firmę, która go wykonała. Chwali Stwórcę i cieszy słuchaczy do dziś.
Pisząc o organach, nie sposób pominąć muzyka obdarzonego talentem, prawdziwą „iskrą Bożą”, zwanego organistą. Czy to jest zawód, czy coś więcej? Przekonany jestem, że jest również powołaniem do służby Bożej, i misją specjalną, łączącą wątek religijny z kulturotwórczym. Organiści, wraz z organami umiejscowieni wysoko, są niewidoczni i pozostają często anonimowymi, a nawet szybko zapomnianymi. Nie ma jednak reguły bez wyjątków.
Tu pragnę przypomnieć organistę z niedalekiej przeszłości, Tadeusza Walczewskiego. W 1939 r., po śmierci poprzedniego organisty Stefana Pindelskiego, zaszła potrzeba znalezienia następcy. Ks. Proboszcz Jan Garwoliński zwrócił się do Wyższej Szkoły Muzycznej im. Fr. Chopina w Warszawie z prośbą o polecenie „dobrego” organisty-muzyka. Polecono mu absolwenta tej uczelni, „prymusa-wirtuoza”, od niedawna pracującego w Chotomowie, który zgłaszał chęć zmiany parafii. I tak pan Tadeusz Walczewski zostaje powsińskim organistą.
Urodził się on w 1904 r. na Podlasiu, w Płonce Kościelnej, gdzie znajduje się cudowny obraz Najświętszej Maryi Panny. Ojciec jego, Roman, przez 40 lat był tam organistą. Tadeusz, obdarzony nieprzeciętnym talentem, podjął studia wyższe w Warszawie. W tamtych czasach była to rzadkość. Jako jednemu z najzdolniejszych absolwentów zaproponowano dalsze studia w Paryżu. Wtedy jednak nie było, tak jak obecnie, stypendiów państwowych. Trzeba było mieć własne środki, których on nie posiadał. Nigdy jednak nie uważał tego za straconą szansę. Mówił wielokrotnie, że obrał jeden z najpiękniejszych zawodów, zawód organisty. Dzięki temu bowiem mógł koncertować przez cały rok. Organy były dla niego najpiękniejszym i najdoskonalszym instrumentem. Z nich to wyczarowywał z niespotykaną pasją i nastrój burzy, i szum wiatru, i szmer płynącego potoku, śpiew ptaków, a nawet płacz dziecka. Mawiał często: ja gram dla najdoskonalszej widowni, bo gram dla Stwórcy nieba i ziemi oraz dla rozmodlonych w świątyni ludzi. W trudnych chwilach, których życie mu nie szczędziło, grał fugi z taką siłą, iż wydawało się, że mury popękają. Było to swoiste wołanie: „Boże, popatrz i przyjdź z pomocą, bo tyle jest na świecie podłości i nikczemności”.
Trzeba pamiętać, że miał on do perfekcji opanowaną sztukę prowadzenia chórów i orkiestr.
Przysłowie mówi: „serce nie sługa”. Pan Tadeusz poznał w Warszawie Reginę, młodziutką pannę z dobrego domu. W 1928 r. ożenił się, a w 1929 r. przyszła na świat córka, Irena Blandyna. W międzyczasie podejmuje pracę organisty w Łapach, gdzie rodzi się syn Ryszard. W Powsinie natomiast w 1942 r. przychodzi na świat druga córka, Krystyna. Małżonkowie Walczewscy przeżyli razem 42 lata. Pani Regina zmarła w 1988 r. Oboje pochowani są we wspólnym grobie na naszym cmentarzu.
Zaszczepiony w domu rodzinnym patriotyzm i wspomnienia dziadka o dawnej chwale oręża polskiego, popychały go w naturalny sposób ku powstającym organizacjom podziemnym. Czynnie włącza się w ruch oporu przeciwko niemieckim okupantom. Meldunki, jakie składał do Rejonu i Obwodu Armii Krajowej, dowództwo ceniło bardzo wysoko ze względu na dokładność informacyjną. Mało znanym faktem jest, że w organistówce przez rok ukrywała się Żydówka z warszawskiego getta. Mimo że miała amerykańskie obywatelstwo i biegle władała językiem niemieckim, dla Niemców była tylko Żydówką. Jakimi to groziło konsekwencjami, to wszyscy dobrze wiedzą. Tylko w Generalnej Guberni za pomoc okazywaną Żydom groziła kara śmierci. I to nie tylko dla pomagającego, ale i dla całej jego rodziny.
Drugi fakt: w tejże organistówce przez dłuższy czas działała radiostacja. Przyjeżdżający spiker, w oznaczonych dniach i godzinach, nadawał komunikaty do Londynu. Próba jej lokalizacji w Powsinie nie udała się. Radiostacja została potem przeniesiona do Piaseczna, gdzie „wpadła”, a spiker został na miejscu rozstrzelany.
Nadszedł wreszcie koniec wojny i ku zaskoczeniu wszystkich życie zaczyna toczyć się zupełnie innym trybem. Pieśni religijne znikają ze szkół, z fal radiowych oraz z drukarni. Zastępują je propagandowe piosenki, chwalące budowę fabryk i mostów oraz wysiłki zmierzające ku budowie socjalizmu i komunizmu.
Ks. Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski, w 1950 r. mówi: „Ponowne rozśpiewanie ludu w archidiecezji jest sprawą duszpasterzy i ich pomocników, organistów”. Pan Tadeusz z zapałem uczy chórzystów, zakłada scholę i orkiestrę młodzieżową. Uczy ludzi nie tylko w kościele parafialnym, ale wieczorami i w kaplicy w Klarysewie, wówczas należącej do parafii w Powsinie. Chór powsiński zdobywa I miejsce w konkursie chórów kościelnych (24 VI 1959 r.). Przynależność do chóru przez uzdolnionych muzycznie parafian, była sprawą honoru i dumy. Organista sam rozpisuje partytury i komponuje nowe utwory na chór i orkiestrę. Z zapałem szkoli orkiestrę, znaną i cenioną w całej okolicy. Z zamiłowania był też nauczycielem muzyki w szkole w Powsinie i w Powsinku. Wykonywanie przez pana Tadeusza marsza weselnego Mendelssohna czy marsza żałobnego Chopina przeszło już do legendy. Tak samo jak zupełnie zapomniana pieśń maryjna, wykonywana przez odpowiednio ustawionych chórzystów i modulację organów: „Bądź pozdrowiona, Maryjo Dziewico, przez ciepły wiatr, co drzewa kołysze, przez ptaków śpiew i kwiatów woń, i jezior toń, i ludzkie łzy, i wiary cud. Bądź pozdrowiona przez słońca blask, o Pani, pełna łask. Bądź pozdrowiona przez srebrną rosę, co drży nad polami, przez ludzkie sny i życia trud, i wiary cud, przez cnoty blask, o Pani, pełna łask, bądź pozdrowiona”.
Pan Walczewski zapada na zdrowiu. Błyskawiczny rozwój choroby jest dla wszystkich zaskoczeniem. Będąc w szpitalu, zdążył jeszcze napisać dwa utwory na chór i orkiestrę, z prośbą, by wykonano je po jego ewentualnej śmierci. Niestety, nie doszło do tego. Ze szpitalnego łóżka wysyła listy pożegnalne do księży, chórzystów i orkiestry. Dziś ze wzruszeniem je czytam. Ten do chórzystów przytaczam w całości: „Warszawa, 19 II 1970 r. Mój Kochany Chórze. Jutro operacja. Jeżeli by nastąpiła ze mną katastrofa, bardzo Was proszę, zaśpiewajcie Mszę, którą przećwiczyliśmy. Po „Sanctus” - „Sędzio Wieczny”. Żegna Was szczerze Tadeusz Walczewski”.
Zmarł w Powsinie dnia 5 lipca 1970 r. po 30 latach służby Bogu i ludziom. Pochowany został na naszym parafialnym cmentarzu. Pośmiertnie, w 1988 r., został odznaczony Warszawskim Krzyżem Powstańczym.
Kończąc, cytuję jeszcze jeden fragment ulubionej pieśni pana Tadeusza: „O, Jezu, słodkie Twe cierpienie, w Przenajświętszym Sercu dajesz nam ukojenie”. I dodaję modlitwę: Wieczną radość racz mu dać, Panie.
Informacje dotyczące rodziny Walczewskich uzyskałem od Ryszarda, syna Tadeusza, za co mu bardzo dziękuję.
Zygmunt Karaszewski
P.S.
Przygotowując do druku i przepisując powyższy tekst przypomniałem sobie, że pieśń „Bądź pozdrowiona, Maryjo Dziewico” w latach 50-tych ubiegłego wieku często śpiewał w kościele w Konstancinie podczas niedzielnej Mszy św. o godz. 12.00 szwagier pana Zygmunta, Adam Kremplewski, dziś już spoczywający na cmentarzu w Powsinie. Zmarł on 2 IX 2003 r. Śpiewał także inną pieśń, ku chwale Stwórcy i Pana. Słowa wielbiły Boga za dzieło stworzenia. Chwaliły Stwórcę i Jego dzieło, dziękowały za całą przyrodę, za szum morza, za limby tatrzańskie, i za zachód słońca, zdobiący purpurą niebo. Zostały mi w pamięci urwane fragmenty: „O, Panie zieleni, o Panie purpury, nie opuść nas, błogosław nas, wysłuchaj nas”. Śpiewał tam, równie wspaniale, i Jerzy Kłodziński, także obecnie spoczywający na naszym cmentarzu, zmarł bowiem 10 VIII 2005 r. Powyższe pieśni, i piękne ich wykonanie, zachwycały nie tylko mnie, kilkunastoletniego wtedy chłopca i tamtejszego ministranta, ale i wszystkich, przychodzących wówczas do konstancińskiego kościoła.
Dobry początek sezonu artystycznego
Zespół śpiewaczy „Powsinianie” rozpoczął swoje tegoroczne występy 11 stycznia w Kolegiacie Wilanowskiej, zdobywając dyplom uznania za udział w VII Wilanowskim Wieczorze Kolędowym. W dniu 25 stycznia - po koncercie kolęd Wiesława Ochmana oraz Renaty Dobosz i Haliny Mansarlińskiej w naszym Sanktuarium Matki Bożej Tęskniącej - przyjmował tych zacnych gości oraz licznie przybyłych melomanów i miłośników sztuki malarskiej śpiewem i „czym chata bogata”. Tego dnia bowiem uroczyście obchodzono trzecią rocznicę powstania Powsińskiego Klubu Kultury, a uświetnił ją także wernisaż prac malarskich Wiesława Ochmana, „tenora światowej sławy, znakomitego malarza, urokliwego gawędziarza, zacnego dobroczyńcę....” (J. Skrobot. Tonacje sławy Opowieść o Wiesławie Ochmanie. Kraków, 2006). Następnie Zespół przyjął zaproszenie do wzięcia udziału w VIII Festiwalu Chórów, Kabaretów i Zespołów Seniora, odbywającym się w dniach 7-8 lutego w Domu Kultury „Zacisze” na Targówku. Piękne stroje, osobisty czar „Powsinian”, a przede wszystkim niezwykle melodyjne zaprezentowanie trzech pieśni, w tym pięknie brzmiącej Musimy siać, zachwyciło licznych słuchaczy i członków jury, które wśród 49 zespołów wyróżniło powsińskich śpiewaków dyplomem i wielkim koszem łakoci. Następnie tydzień kolejnych intensywnych prób zespołów „Powsinianie” i „Wilanów” w celu przygotowania repertuaru Karnawałowej Biesiady, która odbyła się 16 lutego w Dworku Fryderyka Chopina w Parku Zdrojowym w Dusznikach Zdrój i 17 lutego w Sali Koncertowej Pijalni Wód Mineralnych w Parku Zdrojowym w Kudowie Zdrój. Najlepszą oceną tych występów oraz atmosfery jaka im towarzyszyła niech będzie fragment tekstu zamieszczonego na stronie internetowej Kudowy Zdrój:
„Karnawał w formie staropolskiej biesiady to specjalny repertuar dawnych pieśni i przyśpiewek, który był wykonywany przez dwie odmienne w swej stylistyce grupy śpiewacze: miejską z Wilanowa z Klubu Seniora z Filii „Radosnej” i wiejską – zespół „Powsinianie” z pracowni etnograficznej z Powsińskiego Klubu Kultury. Obydwa zespoły zaprezentowały się w pięknych, przepełnionych autentyczną miłością pieśniach związanych z ich „małą ojczyzną”, chwaląc zalety życia na emeryturze, kiedy to czas słodko płynie, więc „....Wiwat seniorzy, Wiwat powsińska Wiara, Ty umiesz się modlić, zaśpiewać zatańczyć, Ty nigdy nie będziesz stara!” To klimat koncertu, który z entuzjazmem przyjęła widownia, w większości też w wieku emerytalnym. Ale to co działo się w drugiej części programu „Biesiady” przeszło wszelkie wyobrażenia o radosnej, żywiołowej i energicznej wspólnej zabawie. Na deskach Sali Koncertowej królował obdarzony ogromnym talentem scenicznym, wokalnym i tanecznym oraz niebywałym poczuciem humoru Robert Woźniak, Dyrektor Centrum Kultury Wilanów. Początkowo nieśmiało, rozglądając się na reakcje sąsiadów, tłumnie zgromadzona widownia śpiewała z Robertem Woźniakiem refren spotkania „Bo w Kudowie samo zdrowie....”. Kiedy wodzirej zaintonował „Szła dzieweczka do laseczka” to cała sala nie tylko śpiewała ale i kołysała się we wskazanych kierunkach: do prawa, do lewa, do góry i prosto pod stół. W następnych utworach wszyscy gdakali, klaskali, wymachiwali rękoma, podskakiwali – jednym słowem szaleli. A gdy rozległy się pierwsze takty „Sokołów”, to gromkie śpiewy słychać było w całym Parku Zdrojowym. Ponad godzinny, radosny koncert dał wszystkim uczestnikom olbrzymi zastrzyk energii i dobrego humoru. I nic dziwnego, że wśród opuszczających Salę Koncertową widzów dało się słyszeć – to lepsze od godziny zabiegów!”. Nic dodać, nic ująć – serce się raduje!
To swoiste tournee, bo „
łączące w swym repertuarze unikatowe dziś elementy folkloru Mazowsza – zarówno te o charakterze miejskim, jak i te o tzw. wieśniaczym”, zawdzięczamy dyrektorowi Robertowi Woźniakowi i Grzegorzowi Toporowskiemu, kierownikowi artystycznemu obu zespołów, które prowadzi i którym akompaniuje.
Występy oraz zwiedzanie tego pięknego zakątka Kotliny Kłodzkiej były wspaniałym przeżyciem dla członków zespołów: „
Jeszcze nie byłyśmy na takiej wycieczce i występach, które byłyby tak nienagannie zorganizowane jak te. Dodatkowo sama myśl, że występujemy na scenach, które gościły muzyków i śpiewaków światowej sławy, sprawiała, że serce rosło i wówczas chcieliśmy dać z siebie wszystko i daliśmy!" – zwierzają się pani Irena Trzewik i pani Halina Rybicka. "
Piękne sale koncertowe wypełnione po brzegi, owacje na stojąco. Boże, kto by pomyślał, żebym ja na stare lata na takich scenach występowała!" – mówi rozpromieniona doznaniami pani Stanisława Kłos.
Zaraz po powrocie z wojaży obchody tłustego czwartku, w czasie którego tradycyjnie objadano się pączkami i faworkami oraz prezentowano licznie przybyłym gościom - wraz z zespołem ludowym z Rzeczycy - wiejską zimową codzienność, np. darcie pierza, pracę przy kołowrotku, wycinanki, szydełkowanie, robienie ozdób z bibułki karbowanej. Po sobotnim balu seniorów, który trwał do piątej rano czas naglił, żeby pomyśleć o strojach i przyśpiewkach zapustowych. I tak jak w ubiegłych latach, niezwykle pomysłowi i barwni powsińscy przebierańcy 24 lutego ruszyli tańczącym i rozśpiewanym korowodem do domostw, których bramy i drzwi były dla nich szeroko otwarte.
To dobrze, że Powsin powraca do dawnych tradycji – mówi pani Cecylia Zadrużna.
Czekamy zarówno na herodów jak i na przebierańców. Lubimy ich przyjmować bo udziela się nam ich radość, a szczere życzenia zawsze się spełniają – wtórują państwo Łopacińcy.
Pamiętam to z dawien dawna – w przebierańce chodziły u nas bardzo biedne dzieci, które smak zapustowych pączków otrzymanych w gościnnych domach pamiętały przez cały rok. Teraz jest inaczej i dobrze. Lubię atmosferę tego dnia, bo Powsin ożywia się. Czasami idę za nimi, bo nie mogę się nadziwić pięknym strojom i przyśpiewkom - dopowiada uśmiechnięta pani Marianna Milewska. Swoje gościnne podwoje otworzyła też Dzielnica Wilanów: burmistrz, radni i pracownicy. Nasze radosne śpiewy i tańce na kolejnych piętrach będzie można z pewnością zaliczyć do wydarzeń roku 2009 w tym urzędzie.
Po raz pierwszy nasz zapustowy korowód wkroczył na plebanię. Poszliśmy by właśnie w tym miejscu zakończyć zapustową wędrówkę, bo nazajutrz czekała nas następna, ale o całkiem odmiennym charakterze. Nadchodził oto czas duchowej przemiany i odrodzenia poprzez inną wędrówkę - od siebie ku Bogu, aby w Nim znaleźć sens swego życia i powołania. Wdzięczni ks. Proboszczowi Lechowi Sitkowi za to zaproszenie, radośnie śpiewaliśmy:
Witajcie, witajcie, duchowi pasterze,
Przychodzimy dzisiaj, by dziękować szczerze.
Za Waszą posługę w doświadczaniu Boga,
Bo z Ojcem nie straszna, nawet wielka trwoga.
Wy nam prostujecie, nasze drogi kręte,
Wskazując wartości, niezmienne i święte.
Niech Was Bóg obdarza zdrowiem i łaskami,
I bardzo prosimy, bądźcie zawsze z nami. (T. Gałczyńska)
Za coraz większy i bardzo spontaniczny udział we wspólnym kultywowaniu pięknych, polskich tradycji wszystkim bardzo dziękujemy. Opisane tu działania mają głęboki i perspektywiczny sens, bowiem najważniejszym nośnikiem tożsamości narodowej jest wiara, kultura i sztuka. Mając tego pełną świadomość, nie pozwólmy w ferworze trwającej transformacji, zepchnąć tych cennych wartości na margines naszych potrzeb społecznych.
Z Wielkopostnego Listu Pasterskiego naszego Arcybiskupa
Nie sposób nie zauważyć, że cały świat jest dziś dotknięty głębokim kryzysem gospodarczym. To globalne zjawisko boleśnie dotyka wielu z nas. Ludzie zaczynają żyć w lęku o swoją przyszłość. Boją się utraty pracy.
(…) W swoim czasie Jan Paweł II apelował wiele razy, aby jednocząca się Europa była nie tylko wspólnotą ekonomiczną, polityczną i militarną, ale także wspólnotą ducha i wartości. Zaś Benedykt XVI (…) mówił, że u podstaw dzisiejszego kryzysu leży przede wszystkim kryzys moralności i kultury. Jest on spowodowany odejściem od racjonalnej greckiej filozofii, rzymskiej tradycji poszanowania prawa i chrześcijańskiego personalizmu czyli poszanowania jednostki i jej sumienia, jasnych postaw i wartości, bez których nie byłoby mowy o demokracji i parlamentaryzmie. Odrzucenie tych źródeł wywołuje kryzys intelektualny i duchowy, rodzi relatywizm, który zmienia ludzi w istoty bez skrupułów.
Dziś przestrogi obu papieży są weryfikowane przez życie. Widzimy egoistyczne i partykularne reakcje poszczególnych krajów i przywódców politycznych, godzące w uniwersalną ideę „solidarności społecznej”. Idąc za głosem Jana Pawła II, trzeba „rozbudzić na nowo wyobraźnię miłosierdzia”. Trzeba wrócić do słów św. Pawła: „jeden drugiego brzemiona noście”. Jest to wezwanie kierowane do państwa, samorządów, do Kościoła w diecezjach i we wszystkich parafiach oraz do organizacji społecznych i kościelnego Caritasu. Powinniśmy zrobić wszystko, by ludzie potrzebujący nie zostali pozostawieni bez pomocy.
Niepokojącym i bolesnym jest również fakt instrumentalnego traktowania problemu „in vitro” oraz po raz kolejny powracająca dyskusja o eutanazji. W środkach społecznej komunikacji epatuje się nas wybranymi tragicznymi przypadkami ludzi nieuleczalnie chorych po to, aby wywołać emocje, prowadzące do fałszywych wniosków, usprawiedliwiających działania podejmowane przeciwko życiu. Prawie zawsze pokazywane przykłady są dramatycznym wołaniem o pomoc, o solidarność w dźwiganiu ciężkiego brzemienia choroby i związanej w tym wieloletniej opieki. Włączanie w takim kontekście dyskusji o prawie do eutanazji, to jest nie tylko temat zastępczy. To jest również systematycznie zaplanowane rozmywanie świadomości moralnej Polaków w temacie obrony życia. W historii ludzkości pogwałcenie prawa „nie zabijaj” zawsze prowadziło do upadku cywilizacji. I dziś stajemy wobec takiej perspektywy. (…)
Wszystkim diecezjanom, na czas Wielkiego Tygodnia życzę obfitych darów Bożej miłości, siły do dźwigania brzemion własnych i innych oraz głębokiej radości ze Świąt Wielkanocnych. Wszystkim z serca błogosławię.
Z życia Parafii
To nie był stracony czas
Przez trzy dni, od 10 do 12 marca br., młodzież gimnazjalna naszej parafii uczestniczyła w rekolekcjach. Co dzień przychodziło do kościoła ok. 85 osób. Jak na naszą parafię, to dużo. Nowością był sposób, w jaki klerycy z Seminarium Duchownego Księży Pallotynów z Ołtarzewa prowadzili rekolekcje. Przede wszystkim obficie posługiwali się środkami audio-wizualnymi. To młodzież zainteresowało. Nietypowa była też Droga Krzyżowa, poprowadzona na sposób pantomimiczny. Aktorami była młodzież uczestnicząca w rekolekcjach.
Serdecznie dziękujemy klerykom: Błażejowi Beniszowi z V roku Seminarium, który grał na gitarze i głosił nauki rekolekcyjne, Grzegorzowi Kalbarczykowi z IV roku za podtrzymywanie śpiewu i Michałowi Orzołowi z III roku, który zajmował się obsługą urządzeń audio-wizualnych.
Obraz chroniony przed kradzieżą i ogniem
Profesor Wojciech Kurpik, były rektor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, przygotował projekt kasety chroniącej cudowny obraz Maryi Tęskniącej. Kolejne spotkanie w tej sprawie będzie 31 marca br. w naszym kościele. Przyjedzie p. Ogrodzki, dyrektor Centralnego Ośrodka Ochrony Dóbr Kultury. Sprawa posuwa się do przodu.
Remont kościoła
Ks. Lech Sitek, proboszcz naszej parafii, złożył wnioski o dotację na planowany na ten rok remont naszego kościoła. W wyniku poważnych cięć wydatków budżetowych na ochronę dóbr kultury, szanse na otrzymanie dużych sum pieniędzy są niewielkie. Czekamy na odpowiedź od Stołecznego Konserwatora Zabytków i od Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego.
600-lecie parafii Powsin
Za aprobatą Księdza Proboszcza planujemy wydać książkę upamiętniającą nasz Wielki Jubileusz. Ks. dr Andrzej Gałka, historyk, na podstawie dokumentów archiwum parafialnego przygotował szczegółowy plan, zawierający rozdziały i paragrafy powyższej monografii. Nasi parafianie, Zygmunt Karaszewski i Tomasz Gutt, zbierają materiały do planowanej książki i wkrótce będą pisać poszczególne rozdziały. Ponadto pragnę serdecznie podziękować Janowi Wyganowskiemu, parafianinowi z Bielawy, za wykonanie pięknych zdjęć kościoła w Powsinie i jego otoczenia. Są to ujęcia „z lotu ptaka”, do zrobienia których użył motolotni, szybując wysoko nad Powsinem. Fotografie przydadzą się jako ilustracje do wydania książki na Wielki Jubileusz parafii. Mamy też prośbę do parafian o udostępnienie nam fotografii powsińskich proboszczów. Niejedno zdjęcie, dostarczone przez parafian, może być przydatne do powyższego wydawnictwa.
opracował ks. Jan Świstak