Wyszukiwarka wiadomości

1
2
[3]
4
4
5
5
6
7
9
10
11
12

Wiadomości Powsińskie - marzec 2012

A JAK GRALI I ŚPIEWALI TO NIEBO SIĘ OTWIERAŁO...
NIEUŻYTY "KATOL"
URODZONA W TRAKCIE ABORCJI
"S. WANDA BONISZEWSKAKĄCIK HISTORYCZNY
KRONIKA PARAFII
Z ŻYCIA PARAFII


A JAK GRALI I ŚPIEWALI TO NIEBO SIĘ OTWIERAŁO...

I otwiera się nadal, kiedy słuchamy naszego parafialnego chóru, który uświetnia swoim pięknym i profesjonalnym śpiewem wiele uroczystości na terenie parafii, kraju i za granicą. O kunszcie śpiewaczym i zaangażowaniu poszczególnych osób - doskonalących się aktualnie pod kierunkiem organisty Tadeusza Zwierzchowskiego - pisał ks. Jan Świstak w grudniowym artykule pt. "Ma już 100 lat". Treść tego artykułu nawiązywała również do wątków historycznych, które zainspirowały moje liczne rozmowy z Powsinianami na temat organistów, członków chóru i orkiestry z lat o wiele, wiele wcześniejszych.
Wyrażane opinie o dawnym chórze i orkiestrze skłoniły mnie do niezwłocznego spotkania z najstarszymi członkami powsińskiego chóru parafialnego, który w 2011 r. obchodził setną rocznicę powstania. Sędziwy to jubilat, godny szacunku i pamięci dla wielu wspaniałych osób, którzy go tworzyli. Nie można więc utracić żadnego szczegółu z ich osobistych relacji, nasyconych wzruszającymi przeżyciami z tamtych lat. Wzięli w nich udział: Zofia Wilczek (ur. 21.IX.1941r. w Powsinie), Maryla Gortat (ur. 27.VI. 1936 r. w Powsinie), Józef Janek (ur. 27.VIII.1924 r. w Powsinie), Henryk Milewski (ur. 11.X.1934 r. w Powsinie), Stanisław Karaś (ur. 23.II.1936 r. w Powsinie).

Niektórzy z Państwa śpiewali w chórze po kilkadziesiąt lat, a więc z różnymi organistami. To od nich w głównej mierze zależała świetność zespołu. Najstarsi parafianie z uznaniem wspominają Tadeusza Walczewskiego. A jak zapisał się w Państwa pamięci?

      M.G: Chociaż powstanie chóru można przypisać organiście Pindelskiemu, to na jego rozwój i świetność przemożny wpływ miał Tadeusz Walczewski. A to dzięki wiedzy zdobytej w konserwatorium i wielkiej chęci przekazywania jej innym. On sam rozpisywał pieśni na głosy i to na cztery głosy. Nie opuścił żadnej próby nawet wtedy, kiedy przyszło kilka osób. Jego zaangażowanie i poświęcenie dostrzegaliśmy na co dzień lecz zwykle prawdziwa, rzetelna ocena przychodzi dopiero po latach.
    Z.W: Wtedy byliśmy za młodzi i nie zdawaliśmy sobie sprawy, jakie to szczęście mieć takiego nauczyciela. Nawet "psikusy chodziły nam po głowach" i to całkiem niewybredne. Ale nasz Maestro był wyrozumiały i cierpliwy. On umiał nas organizować i mobilizować gdyż miał jasno określone cele. Były nimi nauka śpiewu i gry wszystkich chętnych i to w każdym przedziale wiekowym. Potem "wyłuskiwał" tych najzdolniejszych i rzetelnych a więc dobrze rokujących. W ten sposób wiele młodzieży ze scholi trafiało do chóru lub orkiestry albo do chóru i orkiestry.
     J.J: Szanowaliśmy go, bo to był mądry i wykształcony człowiek. Przy tym skromny i pracowity. Ćwiczyliśmy dwa razy w tygodniu. Przed świętami czy innymi gościnnymi występami trwało to bardzo długo. Żona z dziećmi już się dobrze wyspała, kiedy ja z lekcji wracałem do domu. Żeby nas w trakcie prób trochę odprężyć opowiadał różne historyjki. Najczęściej z życia wzięte np. o swojej żonie, jak to się do niej zalecał, potem jak kupił pierścionek a ona go na cmentarzu zgubiła... To długa historia.
     H.M: Był niezwykle muzykalny. Do dziś pamiętam niezwykłe i niepowtarzalne brzmienie naszych organów, kiedy to właśnie on na nich grał. Brzmiały wówczas jak "fisharmonia"! Miał bardzo dobry słuch. Ze śpiewem było nieco gorzej. Próby odbywały się w drewnianej kapliczce, która stała na placu cmentarnym przy kościele (tuż obok dzisiejszego pomnika rycerza Wiganda). Tam odbywały się także lekcje religii i w razie potrzeby pożegnania zmarłych. Czas naszych spotkań współgrał z porami roku, okresami świąt oraz innymi licznymi uroczystościami. Uczył śpiewu
z nut i po łacinie. Dwóch dla nas karkołomnych umiejętności. Ale ile satysfakcji!
     S.K: Ja śpiewałem krótko, bo tylko w kawalerskim stanie. Po ślubie już nie było czasu lecz Pana Walczewskiego nigdy nie zapomnę. Był dla nas cierpliwym nauczycielem, który wprowadzał w świat muzyki często niezrozumiałej, trudnej ale jakże uświetniającej stan ducha śpiewających i słuchaczy. Chciało się z nim przebywać, przyjmować jego uwagi. Był to jakiś przerywnik w naszym monotonnym, zapracowanym życiu. Imponowało również to, że mimo dystansu jaki nas dzielił, na co dzień żył tak jak i my. Miał kawałek ziemi koło kościoła, konia, wóz i krowę. Widzieliśmy jak do dojenia wiązał ją przy wierzbowym kołku, z którego potem wyrosło olbrzymie drzewo. Po obrządku, zawsze przebrany i czyściutki, przychodził do nas i wtedy już swojego czasu nie liczył. Raz w roku jeździł wozem po parafii i zbierał paszę dla swojego skromnego dobytku, a zwłaszcza snopki, z których młócił ziarno dla kur. Przed Świętami Bożego Narodzenia chodził z opłatkiem. Nosiłem mu walizkę i za to zawsze coś dostałem. Zacny to był człowiek tak jak i jego żona.
     MG: Pan Walczewski to brylant nieoprawny! Był dla nas wielki, bynajmniej nie o wzrost tu chodzi. Podziwialiśmy również jego dobroć dla swoich dzieci: Haliny, Ryśka i Krysi. Kochał i szanował żonę Renię, która wspierała go w wielu działaniach. Lubiliśmy jego żarty: "Renia usmażyła na śniadanie jajecznicę z kopy jajek i ja to wszystko sam zjadłem". Rzeczywiście był "pojemny" ale bardzo przez nas kochany!
Jak był przywiązany do muzyki i "swoich dzieł" - chóru, orkiestry i scholi - świadczy fakt, iż przed samą śmiercią prosił o otwieranie okien by mógł słuchać... słuchać... naszego śpiewu i grania. A w ostatnie dla niego Boże Ciało siedział na krześle w ogródku, żeby być jeszcze bliżej nas. My wiedząc o tym, staraliśmy się dawać z siebie wszystko. W ten sposób dziękowaliśmy za jego wieloletni trud oraz poświęcenie i żeby mógł być dumny ze swoich wiernych i wdzięcznych uczniów.
Śpiewaliście Państwo w chórze bardzo długo, bo dość wcześnie do niego trafiliście. Co w nim fascynowało wówczas tak młodych a potem dorastających i wreszcie bardzo dojrzałych ludzi?
    J.J: Zapisałem się do chóru mając 14 lat z poręki szwagra Stanisława Latoszka. Jaki byłem z tego dumny! Ja, młokos wśród takich dorosłych i doświadczonych. Czułem się zaszczycony, że mogłem z nimi śpiewać. A repertuar był bogaty i zróżnicowany. Śpiewaliśmy na Mszach św. i nabożeństwach np. na cześć świętych: Elżbiety, Ludwiki, Furmaniki. W czasie wizyty biskupa czy odpustu chór męski śpiewał Mszę Gounoda. Do dziś pamiętam pieśni śpiewane podczas ślubów: "Veni creator" – jak młodzi szli do ołtarza; "Ojcze z niebios" - po błogosławieństwie; "Z dobroci Twej" – jak wracali od ołtarza; "Boże nasz" – na zakończenie. Na każdym ślubie "kościół pękał w szwach". Przychodzili wszyscy bez względu na wiek. Na pogrzebach, głównie członków naszych rodzin, śpiewaliśmy: "Miłosierny Panie", "Sędzio wieczny", "W mogile ciemnej". Braliśmy udział w procesjach Bożego Ciała w Powsinie i Słomczynie. Jeździliśmy na odpusty np. w 1945 r. do Zdun (12 km od Łowicza) na zaproszenie ks. Jana Garwolińskiego. Pojechaliśmy tam wojskowym ciężarowym samochodem a swój śpiew zaczęliśmy wtedy od: "Przemówiła święta mowa, Chrystusowych zbawczych słów"....
W podziękowaniu poczęstowano nas dobrym obiadem.
    H.M: Bardzo lubiłem śpiewać. Zachęcała też dobra opinia o organiście i przyjaznej atmosferze panującej w tych dwóch grupach. Po wstąpieniu do chóru i orkiestry, wzorem innych, nie szczędziłem swojego czasu i zaangażowania. Śpiewaliśmy w każdą niedzielę o 11.30 na sumie. 

Braliśmy też udział w konkursach np. Konkurs Pieśni Maryjnych w Piasecznie. Zajęliśmy tam chyba II miejsce. Występowaliśmy często w Wilanowie, do którego zawsze chodziliśmy pieszo. Śpiewałem w chórze kilkadziesiąt lat i dlatego aż przy trzech organistach: Tadeusz Walczewski, Tytus Śliwiński i Stanisław Dąbrowski. W chórze i orkiestrze czułem się akceptowany a wtedy wzrastało poczucie mojej własnej wartości. Ono trzymało na duchu i dodawało siły niezbędnej do ciężkiej pracy na roli i życia na wsi.
     Z.W: Miałam 14 lat jak przyszłam na lekcję z bratem ciotecznym Staszkiem Urbaniakiem. Jego ojciec grał w orkiestrze a on śpiewał w basach. Po przesłuchaniu włączono mnie od razu do sopranów. Nie byłam więc w młodzieżowym chórze. Po około czterech latach śpiewu pan Walczewski zaproponował mi solówkę. Na początek w zastępstwie za panią Anielę Matyja. Zastąpić "słowika" to nie lada wyzwanie! Przed śpiewem takich pieśni jak: "Krucyfiks" czy kolęd: "Witaj gwiazdko" i "Kołysanka", trzęsłam się jak galareta. Dużego wysiłku wymagał śpiew tekstów w języku łacińskim. Wynikało to z braku ich rozumienia i wyobrażeniami, że zawsze wyśpiewujemy jakieś wzniosłe modły, a przecież nieraz były to proste teksty takie jak np. wymówka dla tych zapraszanych na ucztę: "Przyjdźcie, bo wszystko gotowe – nie przyjdę bo się ożeniłem, nie przyjdę, bo pole kupiłem".
      M.G: Miłość do muzyki i śpiewu odziedziczyłyśmy po tacie. Mam tu na myśli również swoją siostrę Barbarę – nieobecną na tym spotkaniu ze względów zdrowotnych - dla której chóralny śpiew w sopranach był jej życiową pasją. Tata grał na akordeonie na zabawach i weselach. Znał nuty, pisał teksty i melodie, które wygrywał także na pianinie. Jak tworzył czy ćwiczył to ludzie okna otwierali, żeby słyszeć jego twórcze nowinki. Wiele chórzystek miało ojców lub mężów muzykujących. To tata namawiał mnie do śpiewu profesjonalnego ale mama bardzo się temu sprzeciwiała twierdząc, że ze śpiewu nie da się żyć. Ten argument miał zapewne swój wpływ na moją dalszą życiową drogę. Ale śpiewałam i śpiewać nie przestaję! Jak to dobrze, że mam co wspominać. Do dziś słyszę to nasze wielkanocne "Terra tremuit" śpiewane na trzy głosy i powtarzane trzy razy. Tyle było w wykonaniu tej pieśni emocji i tragizmu, że w kościele żyrandole trzęsły się! Albo inna: "Niebiosa sławią Twe Imię święte i echo głosi żeś nasz Pan.
W Twym Miłosierdziu jest wszystko zaklęte, rozbrzmiewa Tobą ziemi blask". Pamiętam jeszcze te dawniej wyuczone teksty i śpiewam na cały głos w naszym rodzinnym powsińskim domku, żeby nie wypaść z wprawy. Podobno, kto śpiewa to się po trzykroć modli. Znakiem tego wszyscy chórzyści mają już plany wykonane z nawiązką. Na przykład na Rezurekcjach tak długo śpiewaliśmy
i graliśmy, że ludzie po powrocie do domów jeszcze nas słyszeli. Zdążyliśmy tylko zjeść świąteczne śniadanie i już czas powrotu na sumę. Drugiego dnia suma z sypaniem poświęconego owsa oraz śluby. Całe święta w kościele ale nie narzekaliśmy wręcz przeciwnie (śmiech). Towarzyszyła temu wielka radość i poczucie spełnienia.
Była jeszcze godna podziwu powsińska orkiestra, która też miała swoją historię i nieoceniony wkład w uświetnianie uroczystości, kościelnych, świeckich i innych wydarzeń.
      M.G: Oj, tak. Orkiestra to oddzielny rozdział naszych miłych wspomnień. Była orkiestra "stara" i "młoda" - razem kilkadziesiąt osób. To tak jak ze scholą i chórem. Najpierw nabierało się szlifów w scholi czy w "młodej" orkiestrze a potem awansowało się do chóru i "starej" orkiestry.
     H.M: Właśnie, to była znana wszystkim procedura. Tadeusz Walczewski rekrutował do orkiestry chórzystów, których sam do gry przygotowywał i niestrudzenie kształcił. Ja grałem na trąbce (baryton). Otóż nie sposób było grać w orkiestrze tylko ze słuchu. Trzeba było umieć odczytywać nutowe zapisy wykonywanych utworów, rozpisywane przez samego Walczewskiego. Mieliśmy repertuar na każdą okazję. Były to nie tylko pieśni kościelne lecz także rytmiczne marsze, tanga, polki, walce, oberki, melodie ludowych przyśpiewek czy aktualnych modnych piosenek.
     Z.W: Nasza cała rodzina była muzykalna. Mój tata Tomasz Masiak grał w orkiestrze na trąbce od 18 roku życia. Mój syn ma to po dziadku, też gra na tym instrumencie. Teraz w Częstochowie Ojcowie Paulini sami zapewniają oprawę muzyczną ważnych uroczystości. Wtedy to nasza orkiestra uświetniała np. dzień 26 sierpnia, grając Jasnogórskiej Pani i licznym pielgrzymom. Powsinianie byli z tego bardzo dumni.
      J.J: W orkiestrze grał mój tata Jan Janek (ur. w 1898 r.) na "esnym kornecie". To wymagający i trudny instrument. Ja ze swoją siostrą Anielą (po mężu Latoszek) wzrastałem w tej atmosferze i dlatego potem przez wiele lat śpiewaliśmy w chórze. Było nam łatwiej bo tata był pierwszym i to bardzo wymagającym cenzorem. Orkiestra grała w czasie świąt: Wielkanocnych, Bożego Ciała, Bożego Narodzenia i w czasie innych uroczystości kościelnych i świeckich w tym przede wszystkim patriotycznych. Ludzie z Powsina – tak jak i dziś - co roku pielgrzymowali do Częstochowy i to najchętniej właśnie z orkiestrą, która grała na szczycie Jasnej Góry w dniu Matki Boskiej Częstochowskiej. Szli wówczas tłumnie przez Warszawę z całym niezbędnym ekwipunkiem (walizkami i plecakami), grając i śpiewając. Do samego Dworca Centralnego odprowadzały ich rodziny i sąsiedzi. Nie brakowało też gapiów, którzy przesyłali pielgrzymom serdeczne pozdrowienia i życzyli szczęśliwej drogi. A jak wracali, to witał ich cały Powsin. Pielgrzymka kończyła się procesją wokół kościoła i nabożeństwem z błogosławieństwem dziękczynnym.
Obecnie w bardzo wielu miejscowościach spotyka się takie rodzime orkiestry. Gdyby nasza przetrwała, to obchodziłaby równie piękny jubileusz.
     S.K: Właśnie, bardzo tego żałujemy, że jej nie ma. Zapewne, tak jak i chór, byłaby dzisiaj chlubą naszej parafii. Bo jak oni grali i śpiewali to niebo się otwierało! A zdolnych i chętnych do grania w Powsinie nie brakowało! To był pamiętny dzień. Jak zwykle przyszli zagrać w dniu 1 sierpnia przy powsińskiej mogile Powstańców Warszawskich. Niestety, nie zagrali ponieważ musieli ustąpić zaproszonym z zewnątrz profesjonalistom. Nie ukrywali przy tym swojego bólu i rozgoryczenia. I od tej pory już nigdy nie słyszeliśmy ich w komplecie. Część osób znalazła swoje miejsce w zespole fabrycznym w Mirkowie, kilka osób w Warszawie, a reszta rozproszyła się bezpowrotnie.
Rzeczywiście wielka szkoda ale wróćmy jeszcze raz do chóru. Z upływem czasu czy też z przyczyn losowych, skład chóru zmieniał się. Spróbujcie Państwo wymienić chociaż te zapamiętane przez siebie osoby.
      J.J.: W basach i tenorach śpiewali: Stefan Krupiński, Karol Kiełbiewski, Ryszard Kiełbiewski, Julian Osuchowski, Stanisław Latoszek. Jeśli chodzi o panie to w sopranach śpiewały: Aniela Karaszewska, Zofia Golik, Maria Golik, Eugenia Kiełbiewska, Natalia Kłos, Kazimiera Kłos. W altach: Krystyna Penconek, Janina Paradowska. Z tych dawnych - starszych ode mnie - pamiętam: Irenę Skoczek, Felicję Urbańską i Zofię Kuczyńską.
     H.M: Ja śpiewałem w basach i od nich zacznę: Stanisław Urbaniak, Władysław Kobiałka, Stanisław Karaszewski, Stefan Pyzel i Kęsik. W tenorach śpiewali: Jan Zadrużny, Stanisław Zadrożny, Michał Maciołek, Edward Bieliński, Zygmunt Penconek, Stefan Kłos. Soprany: Aniela Matyja, Cecylia Fedorowicz, Barbara Gortat, Zofia Wilczek, Irena Latoszek, Aniela Janek, Danuta Kiełbiewska, Zofia Banasiak. Alty: Maryla Gortat, Stanisława Molak, Krystyna Penconek, Janina Paradowska, Teresa Duda, Natalia Kłos.
Pan Walczewski (wraz z żoną) pochowany jest na naszym parafialnym cmentarzu, tak jak i gros jego chórzystów i orkiestrowych muzyków. Nie sposób obojętnie przejść koło tych grobów. Prośmy za nimi: Zdrowaś Mario.... i zapalmy światełko w podzięce za ich wielki i nieoceniony wkład na rzecz rozwoju muzycznego i duchowego naszej parafialnej społeczności. Cześć ich pamięci! Bardzo dziękuję Państwu za przekazanie tych ciekawych i cennych informacji, które na łamach naszego miesięcznika zostaną ocalone od zapomnienia. Były to dla mnie niezwykle wzruszające spotkania, które miały m.in. miejsce w gościnnych domach chórzystów w obecności ich żon, wielkich sympatyczek działań i samorealizacji swoich mężów:
Chóru i orkiestry słuchało się z bardzo zmiennymi uczuciami. Bywało, że ciarki przeszywały całe ciało. Oj, ile to razy łezka zakręciła się w oku, a to z żalu jakiegoś albo ze szczęścia, ze szczęścia trudnego do opisania – mówią Karolina Janek i Bernadetta Milewska, żony długoletnich chórzystów. I dalej: Dla naszych mężów lekcje były ważniejsze od wszystkiego, a przecież pracy w polu nie brakowało, no i dzieci też były! Ale to nie tylko lekcje, przecież celem ich systematycznej nauki były przede wszystkim występy w czasie świąt oraz w trakcie licznych miejscowych
i wyjazdowych uroczystości. A wesela i inne okolicznościowe spotkania i przyjęcia! Nieraz trudno było to pogodzić lecz wynagradzała rodzinna atmosfera, przepełniona wielką zażyłością, radosnym śpiewem i muzyką. A jak muzyka to i tańce! Nie było za bogato, można powiedzieć biednie ale ludzie byli przy tym jacyś zupełnie inni. Każda coś do jedzenia naszykowała tak, że przekąski nie brakowało. Chciało się żyć, marzyć i planować. Czuło się tą wielką wspólnotę i przekonanie, że sąsiad sąsiada w potrzebie nie zawiedzie, nie mówiąc już o ludziach z chóru czy orkiestry. To było pewne!
To przecież takie odległe czasy ale wciąż żywe w pamięci, bo to czasy naszej młodości. Dziś dziękujemy Panu Bogu, że właśnie w tak emocjonalny i pożyteczny sposób przez wielu przeżyte – dopowiada Hanna Karaś.
Na życzenie Zofii Wilczek i Maryli Gortat, nasze spotkanie odbyło się w Starej Plebani. Byłam więc świadkiem spontanicznego powitania dwóch koleżanek, mających tyle łączących je wyżej opisanych przeżyć. Potem, oglądanie wszystkich zakamarków tego niezwykłego, historycznego miejsca, które przez całą naszą rozmowę sprzyjało "wskrzeszaniu" ludzi, dat
i wydarzeń z tamtych, jakże już odległych lat. Na zakończenie tych powsińskich muzycznych wspomnień, nie sposób było oprzeć się jednemu pragnieniu: Zaśpiewajcie, proszę. I zaśpiewały, ale tego wrażenia już się nie da opisać w żaden sposób. Trzeba było to usłyszeć! Z.W. i M.G

Panno święta my sieroty,
przychodzimy z wielkim płaczem.
Przed niebieskie Twoje wroty,
czy Cię Matko nie zobaczym.
I wołamy Matko droga,
zapłacz Ty naszymi łzami.
Proś za nami Pana Boga,
Matko zlituj się nad nami. 

Jeszcze raz dziękuję i życzę Państwu zdrowia, opieki i wstawiennictwa naszej Powsińskiej Matki Bożej Tęskniącej, którą tak gorliwie przez lata czciliście piękną grą i śpiewem. Kontynuujcie swoje pasje – na możliwy dla siebie sposób – bo Wasz duch jeszcze taki młody, a i głosy wcale nie tracą przepięknego, swoistego brzmienia.
Teresa Gałczyńska
powrót na górę strony

NIEUŻYTY "KATOL"

Dzisiaj postaramy się spojrzeć na decyzje katolika w ujęciu finansowym. Aby uprościć zagadnienie przyjrzyjmy się tej kwestii z perspektywy kilku wybranych wydatków.
Katolik ma zupełnie nieadekwatną do potrzeb komercyjnego rynku, hierarchię wartości. Uznając życie doczesne i wieczne, jako dwie współistniejące składowe tej samej rzeczywistości, posiada "niedobry" zwyczaj analizowania wszystkich decyzji z perspektywy swojego zbawienia a nie swojej przyjemności. Zatem wydatek dajmy na to na wszelkiego rodzaju "używki" jest wydatkiem, który nie przynosi żadnych istotnych korzyści. Policzmy szacunkowe koszty używek, nawet gdyby koszty te miesięcznie wynosiły tylko 20 zł. (w ciągu roku jest to zatem koszt 240zł). Gdyby na świecie 20 mln osób zdecydowało się nie kupować różnego rodzaju używek, a pieniądze w ten sposób zaoszczędzone przekazano by na cele charytatywne, uzbierano by kwotę 4 miliardów 800 mln zł (rocznie !!).
Mężczyzna "katol" nie powie kobiecie swojego życia: "od dzisiaj połykaj pigułki - chce abyś była bezpłodna przez najbliższe kilka lat". Mamy 12 miesięcy w roku, przyjmijmy koszt środków antykoncepcyjnych i pochodnych na poziomie 70 zł miesięcznie (czyli 840 zł rocznie). Gdyby 20 mln osób przestało korzystać ze środków antykoncepcyjnych, to nagle ta gałąź przemysłu traci klientów na kwotę 16 miliardów 800 mln zł rocznie.
Każdy "katol", który powiedzmy przez 20 lat nie kupi używek oraz nie będzie stosował środków antykoncepcyjnych zostawi " w domu" 21 600 zł (przy stawkach zaproponowanych powyżej).
Najbardziej spektakularnie finansowo, ze względu na skalę zjawiska, wyglądają szacunkowe przychody instytucji, które "pomagają" w wolności dokonać wyboru poszczególnym kobietom w kwestii posiadania ewentualnego potomstwa. Według raportu przygotowanego przez Instytut Polityki Rodzinnej (Institute for family Policies – IPF – dane za rok 2008) w Europie co 11 sekund jest abortowane dziecko, rocznie jest wykonywanych około 2, 9 mln zabiegów. Przyjmijmy szacunkowo koszt wykonania zabiegu aborcji i procedur medycznych z nią związanych na poziomie 1000 Euro (ceny zostały oszacowane na podstawie cenników i ofert wykonania w/w procedur medycznych dostępnych w internecie). Przychód z wykonania 2,9 mln zabiegów to około 2 miliardy 900 milionów Euro. Przyjmując kurs Euro 4 zł - jest to astronomiczna kwota 11 mld 600 mln zł rocznie.
A gdyby tak postawić tezę, że wolność jakiej naucza Kościół ogranicza przychody konkretnych gałęzi przemysłu … A gdyby tak zastanowić się kto zarabia na naszych "wolnych" wyborach?
Aleksandra Kupisz-Dynowska

Nieużyty "katol"
P.S. Drogi Czytelniku. Kwoty przytoczone powyżej to kwoty wynikające z przyjęcia określonych założeń i statystyk. Tak naprawdę dla Ciebie liczą się przede wszystkim Twoje wydatki. Proszę przelicz ile miesięcznie, rocznie w ciągu całego życia kosztuje Ciebie Twoja "wolność" i Twoje "wolne" wybory.
Pod hasłem "używki" rozumiem koszty związane z działaniami, które mają nam zapewnić w teraźniejszości lub przyszłości poczucie szczęścia, bezpieczeństwa lub wręcz chwilowej przyjemności, a posiadające negatywny wydźwięk w ujęciu naszej duchowości (wręcz stanowiące zagrożenia duchowe). Dlatego też pod pojęciem "używki" można przyjąć wydatki na zakup produktów lub usług związanych m.in. z: wszelkiego rodzaju nałogami seksualnymi, nikotynizmem, narkomanią, lekomanią, pornografią, uzdrowicielami z Filipin, seansami Zbyszka Nowaka – "ręce które leczą", Kaszpirowskiego, Clive Harrisa, Reiki, Feng- Shui, różdżkarstwem, lekami homeopatycznymi, bioenergoterapią, ziołami energetyzowanymi, irydiologią- czytaniem z oczu, jasnowidztwem, leczeniem z moczu, seansami biotronicznymi, hipnozą, akupunkturą, akupresurą, rebirthingiem, medycyną chińską, masażami chińskimi, usługami wróżki lub czarownicy, wróżeniem z kart (np.: Tarot), kursami walk Wschodu, medytacjami transcendentalnymi, jogą, karate, Tai Chi, drzewkami szczęścia, amuletami, talizmanami, podkowami, pawimi piórami, słonikami na szczęście, wisiorkami z wężem lub ze słonikiem, pierścieniami Atantydy, kupowaniem i czytaniem horoskopów, muzyką satanistyczną, wywoływaniem duchów, Metodą Silvy lub Sita Learning System, kadzidełkami, figurkami bożków, przedmiotami kultu innych religii, przedmiotami i usługami związanymi z białą i czarną magią, voodoo, demonicznymi grami komputerowymi (Diablo, Dungeons&Dragons, Advanced D&D, Quake, RPG, Pokemony – tj kieszonkowe potwory itd); literaturą obcych kultur o magii (m.in. Harry Potter), kultami innych religii Hare Kriszna, Halloween, znakami innych kultur w tym: pentagramami, trzema szóstkami, odwróconymi krzyżami, znakami yin-yang, ankh, skarabeuszami….

powrót na górę strony

URODZONA W TRAKCIE ABORCJI

Ciągle jak bumerang wracają w dyskusjach na łamach prasy, telewizji, Internetu ale także w ramach dyskusji politycznych w Sejmie i Senacie tzw. prawa kobiet – mowa oczywiście o aborcji. Ten temat po raz kolejny zaprząta umysły "światłych autorytetów" tego świata, którzy nie mogą znieść krzywdy kobiet pozbawionych wolności i przynależnych im praw i możliwości w zakresie dokonania aborcji. W tym kontekście zaciekawiła mnie informacja, która pojawiła się na stronach internetowych (min.www.Fronda.pl) o wejściu na ekrany kin w USA filmu o kobiecie, która urodziła się podczas dokonywanej na niej aborcji – tytuł filmu OctoberBaby. Czy to możliwe? Jak się okazuje tak jest to możliwe, ta historia wydarzyła się naprawdę – życie pisze zadziwiające scenariusze.
      Film opowiada o niezwykle dramatycznej historii życia Gianny Jessen. Matka biologiczna Gianny miała 17-lat i była w 8 miesiącu ciąży, gdy zdecydowała się na dokonanie aborcji w jednej z klinik, prowadzonej przez organizację, która specjalizuje się w dokonywaniu aborcji. Matce Gianny wstrzyknięto roztwór soli i substancje powodujące skurcze. Skutki działania tych specyfików są przerażające otóż wyżerają one płuca i skórę dziecka a następnie powodują wydalenie z macicy w ciągu 24 godzin martwego już ciała dziecka. Proszę sobie wyobrazić, że dotyczy to 8 miesięcznego dziecka, które gdyby urodziło się jako wcześniak mogłoby już funkcjonować samodzielnie. Jak się później okazało w klinice tego dnia uśmiercono w ten sposób 30 dzieci. Proszę tę liczbę pomnożyć przez liczbę dni w miesiącu a potem liczbę miesięcy w roku – a dotyczy to zaledwie jednej kliniki w Stanach Zjednoczonych – dopiero wtedy widać jaka jest skala takiego procederu.
      Ten przypadek był jednak inny. Zlepek komórek lub tkanki płodu (tak określane jest przez personel ciało dziecka po dokonanej aborcji) okazał się silniejszy od śmiertelnego zastrzyku – dziecko urodziło się żywe, zaczęło płakać. Wezwano karetkę i urodzona w trakcie aborcji dziewczynka, ważąca około 1 kg została przewieziona do szpitala. To działanie było nieco zaskakujące bo zazwyczaj dzieci, które mimo wykonanej aborcji dawały oznaki życia, pozostawiano bez pomocy, aby jak najszybciej umarły. W szpitalu stwierdzono, iż na skutek niedotlenienia dziecko będzie upośledzone i nie będzie w stanie samodzielnie funkcjonować. Jednak w wyniku podjętej rehabilitacji po oddaniu dziewczynki pod opiekę zastępczej matki, Gianna obecnie jedynie lekko utyka. Jak sama mówi "Powinnam być ślepa i poparzona, powinnam być martwa, ale urodziłam się żywa. W akcie urodzenia mam napisane: "urodzona w trakcie aborcji", a poniżej jest podpis lekarza, który tę aborcję przeprowadzał"
Obecnie Gianna Jessen aktywnie działa na rzecz obrony życia nienarodzonych – na każdym kroku podkreśla jak wielką zbrodnią jest "prawo do własnego brzucha". A przecież wie o czym mówi, bo przecież przeżyła aborcję na własnej skórze. Warto zacytować jej słowa – " Jeśli aborcja jest prawem kobiety, to gdzie były moje prawa?"; "Kiedy słyszę, że należy dopuścić aborcję w sytuacji, gdy dziecko może być upośledzone, to w moim sercu rozgrywa się horror. Cóż to za arogancja silnych, którzy chcą decydować, kto może żyć, a kto nie. A przecież tym, co ich samych utrzymuje przy życiu, jest miłosierdzie Boga, nawet jeśli oni Go nienawidzą".

Źródło: WWW.Fronda.pl oraz Gość Niedzielny 17/2009



"S. WANDA BONISZEWSKA
– SIOSTRA OD ANIOŁÓW I STYGMATYCZKA "



Po raz pierwszy w Wiadomościach Powsińskich zetknęliśmy się z Siostrami od Aniołów przy okazji Festynu Anielskiego organizowanego już po raz trzeci we wrześniu 2011r. przez Siostry w Konstancinie. Wtedy to dzięki uprzejmości i za pośrednictwem śp. Zygmunta Karaszewskiego udało się nam skontaktować z Siostrami i efektem tego spotkania był wywiad, który zamieściliśmy w październikowym wydaniu WP, a który przybliżał nam samo zgromadzenie jak i kilka informacji o Aniołach. Wtedy też uzgodniliśmy, że na tym jednym wywiadzie nasza współpraca się nie zakończy ale że wkrótce przedstawimy również sylwetkę jednej z Sióstr od Aniołów, s. Wandy Boniszewskiej, stygmatyczki przez długie lata zamieszkującej w Domu Generalnym Sióstr w Konstancinie. Poniżej przedstawiamy efekt kolejnego wywiadu - na nasze pytania odpowiadała s. Anna Mroczek.


Siostro, może na początku kilka informacji o tym kim była s. Wanda i w jaki sposób trafiła do waszego Zgromadzenia.
S: S. Wanda przyszła na świat 20 maja 1907 r. w okolicach Nowogródka (dzisiaj Białoruś); była córką Franciszka Boniszewskiego i Heleny Anolik, wychowanej w katolickiej rodzinie Turowskich. Miała sześcioro rodzeństwa. Od dziecka była bardzo pobożną.
     Do zgromadzenia sióstr od Aniołów w Wilnie zgłosiła się już w 1924 r., wtedy odmówiono jej przyjęcia z racji młodego wieku. Wanda ponowiła swą prośbę w 1925 r., i wtedy przyjęto ją na próbę. Śluby wieczyste złożyła w naszym zgromadzeniu dn. 02.08.1933 r.; od wstąpienia przeżyła w nim 78 lat; odeszła do Pana w roku brylantowego jubileuszu swej zakonnej profesji, dnia 02.03.2003 r.

     Czym wyróżniała się s. Wanda? Słyszałam, że o siostrze Wandzie Boniszewskiej mówi się, że jest polską Martą Robin, bowiem podobnie jak ona oraz wielu innych świętych została naznaczona stygmatami Chrystusa Pana.

S: Z pewnością nie była osobą pospolitą. Już z wczesnego jej dzieciństwa jest zapamiętane wiele wydarzeń-znaków, które to potwierdzają. W dzieciństwie miała bawić się ze swoim aniołem stróżem; ból w miejscach ran Pana Jezusa pierwszy raz miała odczuć w dzień I Komunii świętej, widzialne stygmaty pojawiły się w adwencie w 1934 r. Miewała długie okresy obywania się bez pokarmu, wielokrotnie przeżywała stany ekstatyczne, które opisane są przez świadków. Niejednokrotnie ludzie przekonywali się, że stan ich duszy dla s. Wandy nie jest tajemnicą.

      W jakich okolicznościach s. Wanda otrzymała stygmaty? Czy wraz z widocznymi znakami cierpienia otrzymała również przesłanie? Czego ono dotyczyło? Jaka była wola Boża wobec niej?
 
S: Pan Jezus miał jej w młodości zaproponować: "Szukałem dla serca mego ofiary,… w twym sercu chce spocząć moja miłość, którą świat gardzi… nie żałuj złożyć ofiary z siebie. Nie myśl długo…" Wanda zaproszenie potraktowała poważnie. Poświęciła się za kapłanów, zakony i własne zgromadzenie. Odtąd, często nie rozumiejąc, co się z nią dzieje, wiele cierpiała fizycznie, duchowo, moralnie. Od dzieciństwa brała czyjeś bóle na siebie. W ciągu swego długiego życia przeszła wiele poważnych operacji: m. in. guza na mózgu, złamanie szyjki biodrowej, nie licząc obozowych prześladowań i ludzkiego niezrozumienia. Jej cierpień z pewnością starczyłoby, by obdzielić niejedno życie.

      Modlitwa i cierpienie w intencji kapłanów stanowiły główną misję s. Wandy Boniszewskiej. Czy jej modlitwy i ofiary przynosiły efekty? Dlaczego tak ważne jest abyśmy modlili się za naszych kapłanów?

S: Czasem owoce modlitwy s. Wandy były wręcz zewnętrznie widocznie, o czym dowiadujemy się z jej pamiętnika, ratowała od aresztowania, upraszała łaskę nawrócenia dla oprawców w łagrach, wypraszała łaskę powołania. Co do potrzeby modlitw za kapłanów, na co pada tak mocny akcent w objawieniach s. Wandy, to tematyką ofiarowania za dusze poświęcone Bogu, wpisują się one w klucz objawień, których Bóg udzielił w XX wieku również dla włoskich kapłanów: Stefana Gobbi i Ottavio Michelini.

      Dlaczego siostra ukrywała stygmaty, wydawać by się mogło, że to widomy znak skłaniający do nawrócenia?

S: Taki znak zewnętrzny – jak stygmat bardzo prowokuje otoczenie, by się do niego ustosunkowało. Ta konfrontacja z doświadczenia wiemy, że bywa bardzo bolesna dla tego, który je nosi, więc może to skłaniało siostrę Wandę do ukrycia, a może ukryty charakter zgromadzenia skłaniał ją do takiej postawy, by wycierpieć wszystko co jest jej dane, i jako nieznane i nieskalane ludzkim spojrzeniem, było Bogu ofiarowane.
Stygmaty są znakiem dla innych, ale nie są one najważniejsze w misji, którą człowiek otrzymuje od Boga; niebezpieczne wręcz byłoby skupienie się na samym znaku, a nie na treści, którą on wyraża.
     Młodość s. Wandy Boniszewskiej to okrutne lata II wojny światowej a potem stalinizmu – była prześladowana za wiarę, torturowana fizycznie i psychicznie, wyśmiewana i zmuszana do porzucenia wiary w Chrystusa. Zadziwiające, że nigdy się nie wyparła Chrystusa ani swoich przekonań religijnych a wręcz przyczyniła się do nawrócenia wielu swoich katów.
Skąd czerpała siłę? Jak wyglądało jej życie duchowe?

S: Ta siła fizycznie słabych, bo taką była s. Wanda przez całe życie, jest dowodem na to, że musiała ją czerpać z jakiegoś źródła poza sobą. Gdy przeczytamy jej pamiętniki, przekonamy się, że mamy do czynienia z cierpieniem, które ledwo znosi. S. Wanda nie była jakąś "życiową atletką", która wysoko ponad przeszkodami losu przeskakiwała, nie, ale zawsze z modlitwą na ustach, niepewna siebie, czasem na granicy wytrzymałości (o włos od zwątpienia), pewna natomiast, że nie swoją siłą zwycięsko przechodzi tyle przeciwności. Jej mocą był Jezus Eucharystyczny. Czuła mocne wsparcie Maryi, czasem odbierane nie tylko w sposób duchowy.

      W Teatrze Telewizji oglądałam spektakl pt. "Stygmatyczka" w reż. Wojciecha Nowaka o życiu s. Wandy Boniszewskiej, którą zagrała wspaniale Kinga Preis – muszę przyznać, że było to niesamowite doświadczenie. Czy spektakl w sposób wiarygodny przedstawiał postać s. Wandy, jej życie i doświadczenia? Czy przyczynił się do upowszechnienia wiedzy o s. Wandzie Boniszewskiej? Jak wpłynął na funkcjonowanie Zgromadzenia – może pojawiło się większe zainteresowanie wśród dziewcząt charyzmatem Zgromadzenia?

S: Tak, spektakl "Stygmatyczka" sprawił, że zgromadzenie stało się bardziej znane; co i raz jacyś redaktorzy wstępują w nasze skromne progi, zaś sama s. Wanda z pewnością jest najbardziej znaną siostrą w Zgromadzeniu. Ostatnio, będąc w Moskwie, artystycznie utalentowane młode dziewczę przyniosło mi wykonany przez siebie obrazek s. Wandy w więzieniu. Jej pośmiertna popularność zatacza więc coraz szersze kręgi. Jeśli chodzi o większe zainteresowanie młodych dziewcząt zgromadzeniem, które byłoby spowodowane spektaklem to nie jest to takie wyraźne, nie kojarzę choćby jednego powołania, które byłoby nim przynaglone.


      Nasza wiedza o s. Wandzie Boniszewskiej wzbogaciła się dzięki temu wywiadowi ale zapewne nie jest wystarczająca. Gdzie możemy znaleźć więcej informacji o życiu s. Wandy ? Czy mogą Siostry polecić publikacje, filmy, które przybliżyłyby nam tę postać?

S: Zainteresowanie s. Wandą utrzymuje się w społeczeństwie. Wyrazem tego i jednocześnie odpowiedzią na nie, są publikacje na jej temat. Pierwsza pozycja jaka ukazała się na jej temat to książka s. M. Cichoń "Świadek milczący", następna - bardziej obszerna ks. J. Pryszmonta pt. "Ukryta stygmatyczka". Niedawno wydawnictwo Adam wydało obszerny fragment jej dzienniczka duchowego pt. "Nieznaną jestem… Taką umrzeć pragnę". W ubiegłym roku ks. P. Kaczmarek zredagował komiks, popularyzujący życie s. W. Boniszewskiej pt. "Konwalia w ogrodzie Pana". W sprzedaży są również dyski ze wspominanym już spektaklem. Niezbędne informacje zainteresowany znajdzie na naszej stronie www.siostryodaniolow.pl

     Jak rozwija się obecnie kult s. Wandy? Czy możliwe jest w najbliższym czasie rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego?

S: Jest to częste pytanie stawiane naszemu zgromadzeniu. Niebawem obchodzić będziemy 9 rocznicę jej śmierci. Ścieżka do grobu s. Wandy jest coraz bardziej wydeptana, nawet w silne mrozy. W marcu zapowiedziała się pielgrzymka do jej grobu z bujwidzkiej parafii na terenie, której znajdują się Pryciuny (Litwa), skąd s. Wanda została zabrana na Syberię.
Dziś trudno powiedzieć, kiedy rozpoczniemy proces, niemniej zarówno wierni świeccy jak i duchowni pospieszają nas. Ważne jest, że nic nie zostało zaniedbane, co powinno poprzedzać jego otwarcie. Wydawane są obrazki z modlitwą, z adresem, pod który kierować informacje o otrzymanych łaskach. Jest również uruchomiony specjalny adres mailowy, na który można przysyłać prośby, czy też podziękowania: [email protected]. W codziennym wieczornym pacierzu całe zgromadzenie w tych intencjach się modli. A czas? najmędrszy z rzeczy jest! Gdy nadejdzie, z pewnością przekona nas o tym, że jest!
Dziękuję za bardzo interesujący wywiad i zgodę na publikację. Mamy nadzieję, że przybliży on czytelnikom Wiadomości Powsińskich postać s. Wandy Boniszewskiej. Ufamy również, że nadejdzie czas, kiedy zakonnica ta powiększy grono świętych Kościoła Katolickiego. A już teraz prosimy Siostry o modlitwę w intencji naszych czytelników za wstawiennictwem s. Wandy

"Stigmata", to po grecku znamię, piętno, albo punkt. W starożytności był to znak własności wypalany na skórze przestępcy, albo niewolnika. Od średniowiecza oznacza ludzi wybranych przez Boga, którzy zostali naznaczeni śladami, ranami Męki Zbawiciela.


KĄCIK HISTORYCZNY
– zimowe zabawy w 1893 roku

    Czasem zaglądam do gazet sprzed lat, im starsze tym ciekawsze, szukając śladów wydarzeń – towarzyskich, gospodarczych i innych – jakie miały miejsce na terenie naszej parafii i w okolicach, i niewątpliwie w jakiś sposób musiały dotyczyć przodków dzisiejszych mieszkańców. Ostatnio przeczytałem w Gazecie Warszawskiej z 31 grudnia 1893 r. o wielkim polowaniu na Kabatach. A grudzień 1893 roku był podobnie bezśnieżny jak tej zimy. Niestety, nie ma już wśród nas osób, które pamiętałyby tę nagonkę, a na pewno do pomocy przy polowaniu zatrudniono wielu mieszkańców Powsina czy Kabat.
    Kronika myśliwska [zachowałem ortografię oryginału]. W tych dniach w dobrach Wilanowskich hr. Branickiego odbył się szereg polowań z następującym rezultatem:
  • w dniu 23-m b.m. w czterech miotach leśnictwa Zalesie (150 morgów) zabito w 8 strzelb 142 zające i 1 lisa;
  • w dniu 27-m b.m. polowano w parku Natolińskim w 6 strzelb na bażanty, zabito 81 bażantów i 28 zajęcy;
  • w dniu 28-m b.m. polowano w leśnictwie Kabaty; w 12 strzelb zabito 323 zające.

Królem polowania był Tomasz hr. Zamoyski, który zabił 51 zajęcy; strzałów padło 607. Zważywszy na brak śniegu, strzelanie tylko "w miocie" i to w wielkich gąszczach, rezultat można nazwać świetnym, a stosunek strzałów do ilości sztuk bardzo dobrym.
     Współczując wszystkim tym zającom i bażantom nie mogłem wyjść z podziwu, że tak dużo zwierzyny biegało kiedyś po okolicznych polach i lasach. Ale chyba dobrze, że dzisiaj już nikt w Wilanowie, Natolinie czy Kabatach nie urządza takich krwawych zabaw. W zamian mamy Park Kultury i Wypoczynku oraz mnóstwo atrakcji w Centrum Kultury Wilanów.

KRONIKA PARAFII
ZA  LUTY 2012 r.


CHRZTY: nie było

ŚLUBY: nie było

POGRZEBY:
Tadeusz Cymer, z Kabat, urodzony w 1955 r., zmarł 4 II br.
Krystyna Grądziel, z Kępy Okrzewskiej, urodzona w 1931 r., zmarła 14 II br.

Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci.


JUBILEUSZE i ROCZNICE MAŁŻEŃSKIE

40-lecie - Hanna Władysława z d. Utrata i Marek Rawscy, z Powsina, zawarli sakramentalny związek małżeński w naszej parafii, 12 II 1972 r. o godz. 18.00. Świadkami ślubu byli: Kazimierz Rawski i Jadwiga Łapczyńska. Małżeństwo pobłogosławił ówczesny wikariusz Ks. Stanisław Czajka. Mają dwoje dzieci: Pawła i Izabelę. Syn Paweł został kapłanem w Zgromadzeniu Księży Marianów. Obecnie pracuje jako misjonarz w afrykańskim Kamerunie.

Rubinowym Jubilatom oraz wszystkim małżonkom, obchodzącym ważne dla nich rocznice, składamy najlepsze życzenia Bożego błogosławieństwa i stałej pomocy Najświętszej Maryi Panny, czczonej jako Tęskniąca w naszym powsińskim sanktuarium.
Z ŻYCIA PARAFII

1.KOLĘDA - CZAS ROZMÓW
         W naszej parafii kolędę rozpoczęliśmy po Świętach Bożego Narodzenia, a zakończyliśmy 18 lutego 2012r. W tym roku parafian odwiedzało trzech kapłanów: Ks. Jan Świstak, Ks. Jarosław Bonarski - wikariusz i Ks. Proboszcz Lech Sitek. Głównym celem wizyty duszpasterskiej jest spotkanie księży z parafianami, którzy pragną pogłębić więź z Kościołem i porozmawiać o swoich, nierzadko trudnych, sprawach życiowych. Trzeba stwierdzić, że większość wiernych, którzy uczęszczają do kościoła w niedzielę, była przygotowana na przyjęcie kapłana. Zauważa się jednak, że wielu parafian było nieobecnych. Niektórzy pracowali w tym czasie, innych zatrzymały wypadki losowe. Są też i tacy, którzy nie chcą przyjmować księdza po kolędzie.
         Nasza parafia jest wspólnotą bardzo zróżnicowaną. Inaczej przyjmują księdza "starzy parafianie z Powsina", a inaczej parafianie np. z Konstancji lub Zapłocia. W nowych osiedlach nie widać jeszcze integracji mieszkańców, a także identyfikacji z własną parafią. Trzeba zauważyć, że na nowych osiedlach mieszkają także cudzoziemcy, chrześcijanie innych wyznań i niewierzący.
         Główne problemy, które podejmowałem podczas wizyty duszpasterskiej, to: katecheza dzieci, przygotowanie młodzieży do sakramentu bierzmowania, frekwencja na Mszach św. oraz niezałatwione sprawy sakramentalne, np. małżeństwa żyjące bez ślubu kościelnego. Z rozmów duszpasterskich wynika, że jest wielu zaniedbanych parafian, wielu ludzi odchodzi od Kościoła, często z różnych powodów. Należałoby się zastanowić, jak pomóc ludziom zagubionym. Pocieszające jest to, że jest wiele rodzin głęboko wierzących, których wiara nie jest tylko od święta. Czy kolęda spełnia swoją rolę? - Pytanie jest skierowane do kapłanów, ale przede wszystkim do ludzi świeckich.
         Przy okazji zakończenia kolędy serdecznie dziękuję za wszystkie ofiary złożone na rzecz naszej parafii, które będą przeznaczone na dalsze inwestycje. Bóg, zapłać wszystkim za przyjęcie po kolędzie! Niech wizyty duszpasterskie ożywiają naszą wiarę i pomogą tworzyć coraz bardziej gorliwą wspólnotę parafialną.
Ks. Proboszcz Lech Sitek

2.POGRZEB KS.WITOLDA KIEDROWSKIEGO
         Po uroczystościach żałobnych w Paryżu, którym przewodził Jego Eminencja ksiądz Arcybiskup Szczepan Wesoły, a udział brała asysta wojska polskiego i licznie zgromadzona Polonia, trumna z ciałem księdza generała na pokładzie samolotu wojskowego została przewieziona do Bydgoszczy. Następnego dnia ciało kapłana zgodnie z Jego wolą przywieziono do rodzinnej miejscowości - Buku Pomorskiego. Tam w otoczeniu rodziny i przyjaciół na trumnie złożono wiązankę ze zbóż i kwiatów. Ksiądz Wojciech kuzyn ks. Kiedrowskiego odmówił modlitwy i kawalkada pojazdów udała się do parafialnej świątyni w Linowie. Ten czternastowieczny kościół tak często wspominał ks. Witold kiedrowski. To tu sięgały Jego najstarsze wspomnienia, gdy z mamą, ojcem i rodzeństwem po nabożeństwach odwiedzali groby przodków usytuowane wokół kościoła. W czasie Mszy Św. z udziałem księży biskupów włocławskiego – bp. Meringa i pelplińskiego – bp. Szamockiego, ksiądz Wojciech łamiącym się głosem odczytał fragmenty książki ,,Na drogach życia\'\' autorstwa ks. Witolda Kiedrowskiego. Na trumnie stał kielich leżała stuła i biret. Liczne poczty sztandarowe szkół, straży pożarnej, Komitetu Katyńskiego oddawały hołd zmarłemu. Następnego dnia o godz.11.00 rozpoczęła się Msza św. żałobna, pogrzebowa. Uczestniczyło w niej trzech biskupów: bp. Ian Bernard Szlaga, bp. Andrzej Suski, bp. Leszek Sławoj Głódź oraz kilkudziesięciu kapłanów. Przy trumnie spowitej Narodową Flagą na, której leżała generalska czapka stanął posterunek honorowy wojska z pocztem sztandarowym. Orkiestra wojskowa usytuowana na niewielkim chórze uświetniała uroczystość piękną grą. Poczty sztandarowe tworzyły szpaler przy trumnie. Przybyły liczne delegacje władz lokalnych, przedstawiciele Urzędu do spraw Kombatantów, przedstawiciel Prezydenta RP. Wspomnienia o zmarłym przybliżyły postać zmarłego Wielkiego kapłana – Polaka Patrioty, który pomimo tylu straszliwych przeżyć pozostał do końca osobą pogodna, uczynną gotową zawsze pomagać innym. Po Mszy św. ciało księdza Witolda Lew Kiedrowskiego spoczęło w ziemi, obok swych przodków. Kompania honorowa zgodnie z ceremoniałem wojskowym oddała salut. Wielka legenda polskiej emigracji ( we Francji spędził ponad 60 lat) zamknęła swą życiową drogę w miejscu, w którym ją rozpoczynała. Ksiądz Witold Kiedrowski na zawsze pozostanie w mojej pamięci - dziękuję Bogu za dar spotkania tak niezwykłego kapłana.
Andrzej Melak

3.REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE ZE WSPOLNOTĄ MIŁOŚCI UKRZYŻOWANEJ
         Rozpoczął się okres Wielkiego Postu. Tegoroczne rekolekcje w naszej parafii poprowadzi ksiądz ze Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej. Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej wyłoniła się prawie 20 lat temu z ruchu Odnowy w Duchu Świętym w diecezji szczecińsko-kamieńskiej. Stworzyli ją ludzie, którzy pragną pielęgnować głęboką więź z Bogiem, którym nie wystarcza tylko uczestnictwo w niedzielnej Mszy Św., traktowane w dodatku nie jako potrzeba, lecz obowiązek. Wśród celów Wspólnoty akcentowana jest wierność Chrystusowemu Krzyżowi, kontemplacja w świecie, posłuszeństwo Kościołowi, życie w wolności od dóbr materialnych. Wspólnota skupia osoby duchowne i świeckie, a swoje cele realizuje w drodze praktykowania swoistej reguły, wzorowanej na zasadach życia wspólnot zakonnych. Jest ona oczywiście zmodyfikowana tak, aby była możliwa do zachowania również przez osoby świeckie, żyjące w rodzinach.
Członkowie Wspólnoty zachowują regułę nie z przymusu, lecz z przekonania, że dzięki niej realizowany jest podstawowy charyzmat – kontemplacja w świecie. Ujmując to najprościej: członkowie wspólnoty są jakby zakonnikami świeckimi, którzy pośród swoich codziennych zadań życiowych, zawodowych, w centrum tego życia stawiają modlitwę i codzienną Eucharystię, zachowują wierność Krzyżowi, praktykują braterstwo i życie wspólnotowe. Wspólnota prowadzi rekolekcje, dni skupienia, wydaje płyty z pieśniami religijnymi.
Maria Zadrużna

4.DISCO
         W dniu 18 lutego 2012 r. odbyła się w naszej parafii oczekiwana od dawna dyskoteka. W ujęciu statystycznym impreza trwała 3 godziny, zgromadziła około 50 dzieci i młodzieży i 20 dorosłych. Jednakże powyższe dane nie opisują fantastycznego nastroju jaki panował na sali, olśniewających kreacji, śmiałych połączeń smakowych serwowanych potraw i napojów. Profesjonalna obsługa muzyczna stworzyła okazję poszczególnym uczestnikom do zaprezentowania niespotykanej gibkości w tańcu oraz znajomości skomplikowanych układów choreograficznych, każdy taniec został ponadto okraszony ferią barw dzięki zainstalowaniu przez DJ dodatkowego oświetlenia sali. Szczególne podziękowania należą się naszym siostrom ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości, które udostępniły salę na to karnawałowe szaleństwo, księdzu Jarkowi Bonarskiemu, który z wielkim zaangażowaniem organizował i uczestniczył w imprezie, Pani Annie Wyskok - dzięki której sala zaroiła się od balonów i dekoracji oraz Pani Marlenie Szewczyk, która organizacyjnie wspierała ks. Jarka. Oby kolejne ostatki były obchodzone równie hucznie.

Aleksandra Kupisz - Dynowska
powrót na górę strony