Wyszukiwarka wiadomości

[1]
2
3
4
4
5
5
6
7
9
10
11
12

Wiadomości Powsińskie - styczeń 2012

PRZYBIŁ DO BRZEGU
NIE WYSTARCZY DOBRZE ZACZĄĆ
SIATKARZ RODEM Z POWSINA
MEKSYK – KRAJ WIELU KONTRASTÓW
ECHA REKOLEKCJI ADWENTOWYCH
KIERMASZ ADWENTOWY AD 2011
KRONIKA PARAFII
Z ŻYCIA PARAFII
1. PEŁEN BOŻEGO ENTUZJAZMU
2. RORATY
3. FILM
4. ALBUM NA 100-LECIE
5. ŻEGNAMY CIĘ, PANIE ZYGMUNCIE

PRZYBIŁ DO BRZEGU


W nocy z 12 na 13 grudnia br., we własnym domu w Klarysewie, zmarł śp. Zygmunt Karaszewski. Powtórzmy za starożytnym greckim pisarzem i moralistą, Plutarchem: "przybił do brzegu". Greccy filozofowie lubili, bowiem porównywać życie ludzkie do przechodzenia przez most. Na moście domu się nie buduje. Przez most tylko się przechodzi. My, chrześcijanie, dodamy, że jeden brzeg, to ziemskie życie, a ten drugi, to wieczność. Św. Paweł Apostoł pisał, że "nasza ojczyzna jest w niebie". Prymas Tysiąclecia mawiał, że do owej obiecanej ojczyzny w niebie trzeba iść nam, Polakom, poprzez naszą ziemię nadwiślańską. Warto iść tak, aby trafić do nieba. Wielki Kardynał mówił też, że Bóg Ojciec przygotował u siebie dla każdego z nas oddzielne mieszkanie. Gdyby ktoś zagubił się po drodze i nie trafił do celu, to mieszkanie zostanie puste, bo dla konkretnej osoby zostało przygotowane, jako znak wielkiej Bożej miłości.
Zygmunt Karaszewski urodził się w Gawrońcu (na terenie dzisiejszego Klarysewa), 20 stycznia 1937 r. o godz. 3.00 nad ranem. Jego rodzicami byli: Ksawery i Aniela z d. Masiak. Został ochrzczony w parafii św. Elżbiety w Powsinie, 29 marca 1937 r. o godz. 13.00. Sakramentu Chrztu udzielił mu ówczesny proboszcz, Ks. Jan Garwoliński. Na Chrzcie św. otrzymał dwa imiona: Zygmunt-Edward. Rodzicami chrzestnymi byli: Ludwik Masiak i Maria Rąbalska. Tutaj również przystąpił do I Spowiedzi i I Komunii św. Sa-krament Bierzmowania przyjął także w Powsinie, z rąk Biskupa Zygmunta Choromańskiego, w dniu 14 sierpnia 1949 r. Za patrona przybrał sobie wtedy św. Tadeusza Apostoła. Szkołę podstawową ukończył w Jeziornie. Do liceum uczęszczał do Wilanowa. Magisterium z prawa uzyskał w Warszawie. Całe lata udzielał się jako radca prawny. Specjalizował się zwłaszcza w prawie pracy.
Ostatnio dotknęła go poważna choroba. Leczył się przez wiele miesięcy. Kuracja była uciążliwa i wymagająca stałej cierpliwości. W pełni zdawał sobie z tego sprawę. Wiara religijna pomagała mu trwać. Był wdzięczny lekarzom za fachową troskę o niego. Już czuł się lepiej. Już dawał wyraz optymizmowi. Już planował nowe sprawy. Nagle zjawiła się śmierć. Ona zawsze, zwłaszcza u ciężko chorego, jest spodziewana. Tu przyszła niespodzianie. Jak złodziej w nocy. On był gotowy. Jeszcze w niedzielę, 11 grudnia, był u nas na Sumie. Przy-jął jak zwykle Komunię św. W ponie-działek poczuł się gorzej. Liczył, że to przejdzie. Stało się inaczej. I tak "przybił do brzegu". Rodzina napisała w nekrologu, że zmarł "w stanie łaski". To wielka sprawa, bardzo ważna i istotna. On wierzył Chrystusowi. Wierzył w życie wieczne. To przecież dzięki jego inicjatywie, przez wiele lat umieszczony był nad wejściem do kaplicy cmentarnej napis: "Wierzę w ciała zmartwychwstanie". Słowa te były dla niego źródłem mocnej i świętej nadziei. Dla innych mogły być wyrzutem sumienia, ale także i za-chętą do poukładania po Bożemu spraw swojej doczesności. Śp. Zygmunt żył wiarą. Kochał modlitwę. Odmawiał różaniec i czytał Pismo Święte. Umacniał się Sakramentami św. - Spowiedzią i Eucharystią. Apostołował słowem i przykładem. Wiarę pogłębiał także przez lekturę wartościowych pozycji książkowych. Działał w parafialnym Bractwie Trójcy Przenajświętszej, które istnieje już ponad 250 lat. Po synowsku, przez długie lata opiekował się mamą. Poświęcał jej wiele troski i czasu.
Był patriotą. Tak jak Kardynał Stefan Wyszyński, tak i on był przekonany, że po Bogu najwięcej serca należy okazywać własnej ziemi ojczystej. Pamiętał o naszych bohaterach. Zabiegał o godne obchodzenie rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i innych rocznic narodowych. Chętnie sięgał do naszej literatury, pisanej tak często "ku pokrzepieniu serc". Za czasów PRL był krytykowany przez ludzi małych, wysługujących się obcej nam i wrogiej, bo niszczącej ideologii. Serdecznie był związany z Powsinem, który uważał za swoją "małą ojczyznę". Kiedyś Gawroniec należał do naszej parafii. Dopiero w latach 70-tych ubiegłego wieku powstała w Klarysewie nowa parafia. Jak kochał Powsin i naszą parafialną świątynię, jak cieszył się życiem parafii, dobrze to wiedzą ci spośród nas, którzy go bliżej znali. Pisał pouczające artykuły do "Wiadomości Powsińskich". Był współtwórcą i współautorem naszego pisemka. Był członkiem redakcji tego miesięcznika. Chętnie spędzał czas w archiwach. Wyszukiwał wiadomości o parafii, jej dziejach i o ludziach tu żyjących. Ochoczo dzielił się z nami tak zdobytymi wiadomościami. Pisał dużo. Był chętnie czytany. Był jednym z autorów księgi upamiętniającej 600-lecie powsińskiej parafii w 2010 r. Przez całe lata służył bezinteresowną pomocą proboszczom naszej parafii, zwłaszcza Ks. Janowi Świstakowi, a także i obecnemu, Ks. Lechowi Sitkowi.
Śp. Pan Zygmunt cieszył się, i to bardzo, wszystkim, co działo się dobrego w naszej świątyni. Dużo osobistych starań włożył przed koronacją Matki Bożej Tęskniącej w czerwcu 1998 r. Ofiarnie wówczas pomagał. Wiele serca, pomysłowości i wysiłków wkładał w projektowanie szopek bożonarodzeniowych, wielkopiątkowych "grobów" Pana Jezusa i ołtarzy na Boże Ciało. Żył parafią! Bolało go to wszystko, co było złe. Radował się, obserwując jak pięknieje nasza świątynia i jej otoczenie. Zabiegał o odnawianie figur, feretronów i sprzętów li-turgicznych. Radował się jak dziecko, gdy udało mu się coś ocalić od zniszczenia. Za to wszystko jesteśmy mu serdecznie wdzięczni.
Pogrzeb odbył się w naszym kościele parafialnym, w sobotę, 17 grudnia, w samo południe. Mszę św. celebrowało sześciu kapłanów przy bardzo licznym udziale wiernych. Przyjechali Księża: Stanisław Pyzel, rodak miejscowy, Czesław Aulich z Warszawy i Andrzej Fijałkowski z Klarysewa. Odprawiali także Mszę św. nasi kapłani: Ks. Lech Sitek, Ks. Jan Świstak i niżej podpisany. Wiele osób przystąpiło do Komunii św. Ciało zmarłego zostało złożone w grobie na nowym powsińskim cmentarzu, przy rodzicach, gdzie będzie oczekiwało na dzień powszechnego zmartwychwstania, w dniu Sądu Ostatecznego. Mamy na-dzieję, że śp. Zygmunt Edward Kara-szewski znajdzie się "po prawej stronie", gdy Zbawiciel będzie okazywał swoją władzę nad każdym człowiekiem. Módlmy się o to, aby mógł zająć to "mieszkanie", które i dla niego przygotował Pan Jezus. Oby Matka Boża Tęskniąca, którą czcił i kochał, była dla niego "Bramą do nieba".

NIE WYSTARCZY DOBRZE ZACZĄĆ


Kilka godzin temu witaliśmy Nowy Rok, żegnając 31 grudnia Stary Rok. Wystarczyło dwunastu miesięcy, aby kolejny rok z Nowego stał się Starym. To żegnanie i witanie przypomina nam wciąż doświadczaną prawdę, iż czas szybko ucieka, że coś przemija bezpowrotnie. "Czasy się zmieniają i my się w nich zmieniamy" - stwierdzali starożytni Rzymianie. To oni właśnie, obserwu-jąc przyrodę, wprowadzili u siebie święto narodzin słońca, po grudniowym przesileniu dnia z nocą. Chwytali czas. Ich poeta Horacy wołał w "Odach": - "Korzystaj z dnia", a wtórował mu Wergiliusz w "Eklogach": bo "twoje wnuki zbiorą owoce" twojej pracy. Owidiusz w "Przemianach" nazywa czas "pożera-czem rzeczy". Rzymianie hucznie świętowali coroczne "narodziny" słońca. Cieszyli się tym, co długo później nas praojcowie zamknęli w porzekadle: "na Boże Narodzenie dnia przybywa na kurze stąpienie". Właśnie te huczne rzymskie zabawy w okolicach 24 i 25 grudnia miały bardzo znaczący wpływ na ustalenie daty (tylko umownej) narodzin Jezu-sa Chrystusa. Gdy młodzież chrześcijańska, jak zwykle skłonna do zabaw, korzystała z nie zawsze godziwej rozrywki i uciechy, starsi i rozważniejsi przełożeni wprowadzili obchody ku czci narodzin nie słońca, ale Stwórcy słońca, który jest "Słońcem" dla ludzi, oświecającym drogę w czasie i przez czas jakiś na ziemi; "Słońcem" ogrzewającym serce, skłaniającym do szukania i pomnażania moralnego i duchowego dobra. Bawiąc się i ciesząc darowanym im czasem, starożytni Rzymianie pragnęli jak najwięcej radości zebrać każdego dnia. Tę radość potrafił zmniejszyć swym niepokojącym cieniem szybko uciekający czas. Jeśli nie da się go zatrzymać, to koniecznie trzeba jak najwięcej z niego zagarnąć dla siebie i swoich bliskich. Niewolnicy pracowali na chleb dla swych panów, a panowie jedli i oczekiwali więcej, bo zabiegali usilnie o igrzyska. Na igrzyska mieli zawsze chęć nawet niewolnicy i biedota rzymska. Wołano "chleba i igrzysk". Władcy rzymscy dostarczali igrzysk trochę więcej niż chleba, przynajmniej od czasu do czasu. Można zaryzykować powiedzenie, że ci ludzie pragnęli "za-bić" czas. Z jakim skutkiem? - Gdy nadszedł koniec X wieku, gdy już wiele wody upłynęło w Tybrze od czasu upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, ludzie zamieszkujący te ziemie znowu zwrócili baczniejszą uwagę na uciekający czas. Przełom wieków skłaniał ich do refleksji osobistych i społecznych. Zaczęto odczuwać pewien niepokój, a nawet lęk. Czas bowiem biegnie ("tempo, tempo") i może teraz właśnie się skończy? Chińska mądrość poucza: "U końca drogi opłakuj czas, którego zabrakło". Adam Mickiewicz napisze wiele lat później: "Niepokój jest zegarem, on czas ludziom stwarza; kto umorzył niepokój, wnet i czas umarza". Co się teraz stanie? - myślano i powtarzano. Co niektórzy przygotowywali się na koniec świata. Rodziło się też pytanie: czy istnieje życie poza czasem? Co będzie z człowiekiem? Co stanie się z ludzko-ścią? W dniu 31 grudnia Kościół wspominał św. Sylwestra, papieża. Gdy nic się nie stało, a minął rok kończący X wiek od narodzenia Chrystusa i zaczął się nowy rok rozpoczynający wiek XI, niepokój i strach przemieniły się w radość i śmiech. Zaczęto się bawić. Tak powstały znane do dziś bale sylwestrowe. W tańcach i śpiewach, podczas jedzenia i picia, ludzie świętowali jeszcze jedno "zwycięstwo" nad czasem, "poże-raczem rzeczy" i wielu innych spraw. I tak trwa to aż po dzień dzisiejszy. Dodano do tego jeszcze więcej. Bale i radość z czasu nieutraconego (jeszcze!) przedłużono na tak zwany karnawał. (Zygmunt Gloger w "Encyklopedii Staropolskiej" napisał, że nazwa pochodzi od carn-aval, co znaczy mięsożerstwo. Bawiono się i dogadzano sobie "jadłem i napojem". A Gloger dodał wypowiedź jednego z tureckich ambasadorów: "w pewnej porze roku chrześcijanie dostają wariacji i dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowy, leczy takową").
Kończy się rok. Zaczyna się rok. Pojawia się karnawał. I znika. Czas płynie nieubłaganie. Warto więc pomyśleć o właściwym wykorzystaniu darowanego nam czasu. Podarowany nam przez Pana Boga czas nie jest czasem za-mkniętym, bo nie odbiera nam nadziei. Dopóki jest czas, trwa nadzieja. Dotyczyć ona powinna tego nade wszystko, na co już nie będzie czasu, co będziemy musieli pozostawić nieukończone. - Na progu Nowego Roku pragnę przypomnieć osobę Błogosławionego Jana Pawła II, który zawsze zachęcał nas do mądrego wykorzystywania czasu. "Czas to pieniądz", mawiają ludzie i dziś. Czy wszyscy tak myślą? - "Czas to miłość", mawiał Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński. Czy każdy z nas zgadza się z tym spostrzeżeniem? Przypominam jeszcze tekst Adama Mickiewicza: "Czas jest łańcuch; im dalej od Boga ucieczesz, tym dłuższy i tym cięższy łańcuch z sobą wleczesz". - A my, co na to? - W Księdze Koheleta czytamy: "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: jest czas rodzenia i czas umierania, czas płaczu i czas śmiechu, czas milczenia i czas mówienia". Dopowiedzmy: jest czas, w którym człowiek powinien okazać się innym ludziom człowiekiem bardziej "ludzkim". W każdym z nas jest coś z grabi w tym znaczeniu, że "każde grabie grabią do siebie". Może spróbujmy zacząć Nowy 2012 Rok Pański tak, aby całym sercem zaprzeczyć temu powiedzeniu. Nie wystarczy jednak dobrze zacząć. "Kto wytrwa aż do końca, ten zbawiony będzie", mówi Pan Jezus. Jeżeli próbujemy wy-magać więcej od innych, często kończy się to nowym niepokojem. Spokój umysłu i serca pogłębia się i rozszerza tylko wtedy, gdy potrafimy wymagać więcej od samych siebie. - Może jedynie po to korzystamy jeszcze z darowanego nam czasu? - Jak długo jeszcze?
Ks. Bogdan Jaworek
powrót na górę strony

SIATKARZ RODEM Z POWSINA


Czy mógłbyś przedstawić się naszym czytelnikom? Czym się zajmujesz?
Nazywam się Karol Kłos, mam 22 lata. Jestem siatkarzem, obecnie występującym w klubie PGE SKRA BEŁCHATÓW. Jest to mój 4 sezon w PlusLidze (ekstraklasa w polskiej lidze siatkówki) a drugi w Bełchatowie. Gram w siatkówkę od 7 lat. Wcześniej miałem okazję reprezentować Warszawską Politechnikę. Gram na pozycji środ-kowego bloku. Myślę, że wszyscy kojarzą takie postacie jak Marcin Możdżonek, Piotrek Nowakowski czy Daniel Pliński. To z nimi, na co dzień mam szansę sprawdzać swoje umie-jętności i to na tej samej pozycji, jak oni mam okazję występować. Moja pozycja na boisku charakteryzuje się tym, by nie dać się zablokować przeciwnikowi a samemu nazbierać jak najwięcej punktów blokiem. Gram głównie pod siatką w pierwszej linii i często na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za blok zespołu. Środkowi to zazwyczaj najwyżsi zawodnicy na boisku.
Moi rodzice to Halina i Sylwester Kłos. Mieszkamy wszyscy razem z moją siostrą Anią w Powsinie na ulicy Przyczółkowej.

Słyszałem o Twoim przydom-ku/przezwisku? Możesz nam powiedzieć historię jego powstania?
To zależy, o jakie przezwisko chodzi, posiadam dwa. Starsi koledzy mówią do mnie "Kłosik", co oczywiście wzięło się od mojego nazwiska. Większość osób tak do mnie mówi. Kiedyś tego nie lubiłem, ale teraz już się przyzwyczaiłem i jest to nawet miłe. Moje drugie przezwisko to "Wąski", a wzięło się to od mojej postury. Nie należę do tych najpotężniejszych zawodników, raczej jestem szczupły, chudy czy też wąski. Tak to było od zawsze i tak to zostało do dzisiaj.

Czy zawsze marzyłeś o grze w siatków-kę? Co zdecydowało o wyborze siatkówki?
Zawsze kochałem w coś grać, już od najmłodszych lat. Pierwsze, co pamiętam to jak kopałem na podwórku piłkę z moją mamą. Potem oczywiście poszedłem do szkoły i tam nie mogłem się nudzić. Z kolegami z mojego rocznika chodziliśmy po szkole, w wolnej chwili grać w piłkę nożną. W wakacje kończyliśmy grać, gdy już było ciemno i nie widzieliśmy piłki. Na WF-ach grywaliśmy w siatkówkę i koszykówkę ze względu na rozmiary naszej sali gimna-stycznej, chociaż nie ukrywam, że wolelibyśmy w piłkę nożną. Na przerwach w tenisa stołowego. Jak już mówiłem, zawsze mnie do tego ciągnęło. Z siatkówką pierwszy raz zetknąłem się w podstawówce za sprawą Pani Janowskiej, to ona tak naprawdę nauczyła nas podstaw! Uwielbiałem sport, oglądałem relacje w telewizji z różnych imprez, Mistrzostw Świata czy też Olimpiad, jak każdy młody chłopak. Wyróżniałem się wzrostem, chociaż nie byłem najwyższy! Gdy poszedłem do gimnazjum, coraz bardziej chciałem grać w jakimś profe-sjonalnym klubie, gdyż zawsze było mi mało zawodów szkolnych. Chodziłem na SKS-y. W końcu spróbowałem przygody w warszawskim Sępie na Ursynowie. To klubik piłkarski. Niestety odle-głość, jaką miałbym pokonywać co-dziennie zniechęciła mnie do tego.
Potem bardzo chciałem zostać ko-szykarzem ale ze względu na wiek nie miałem już czego szukać w klubach młodzieżowych. W końcu zagraliśmy zawody szkolne w siatkówkę, przegraliśmy a ja postanowiłem sobie, że jeżeli nadarzy się okazja, to będę chciał coś sobie udowodnić i innym też. Myślę, że to był bodziec do działania. W międzyczasie graliśmy we wszystko, co było można, koszykówka, piłka nożna czy unihokej. Pojawiły się także biegi przełajowe. Po pewnym czasie mój nauczyciel WF-u, młodzi czytelnicy na pewno go kojarzą, Mariusz Balasz zapytał mnie czy nie chciałbym spróbować tak na poważnie trenować siatkówki. Byłem już w 3 klasie gimnazjum i myślałem bardziej o egzaminie gimnazjalnym i pójściu do liceum. Jak na treningi, byłem już stary. Koledzy w moim wieku grali już od dobrych kilku lat! To Pan Balasz zawiózł mnie na pierwszy tre-ning. Byłem bardzo zdziwiony, gdy zobaczyłem co potrafią ci chłopcy! Grali jak dorośli. Postanowiłem, że na razie skupię się na egzaminach, a po nich spróbuję szczęścia. Zbliżały się wakacje i pojechałem na obóz siatkarski z klubem sportowym METRO mieszczącym się na tyłach hali sportowej Arena Ursynów. Za-chęcam wszystkich młodych chłopców do odwiedzenia tego klubu i sprawdzenia się. To wspaniała przygoda i wspaniali ludzie. Moimi trenerami byli: Daniel Kołodziejczyk, Mirosław Sroka i Wojciech Szczucki. Od tych ostatnich dwóch wiele się nauczyłem. Rzucali mnie zawsze na głęboką wodę. Dzięki czemu nie przejmowałem się niepowodzeniami, a skupiałem się na tym, co mi dobrze wychodziło i starałem się to po-wielać. Po roku gry udało nam się pojechać na Mistrzostwa Polski kadetów do Częstochowy. Zajęliśmy pechowe 4 miejsce, a ja niespodziewanie pod koniec kolejnych wakacji otrzymałem po-wołanie do drugiej reprezentacji polski kadetów na 3 dniowe zgrupowanie. Byłem bardzo szczęśliwy, bo praca jaką wykonałem przyniosła efekt. Nie zapomnę chwili, gdy po raz pierwszy założyłem biało-czerwoną koszulkę. Mijały miesiące a potem lata i okazało się, że z chłopaka powiedzmy sobie słabo grającego, stałem się jednym z lepszych w klubie. Mógłbym jeszcze wiele poopowiadać ale mogłoby nie starczyć stron naszych Wiadomości Powsińskich. Kluby, w których grałem to po kolei: METRO Warszawa (klub młodzieżowy), Legia Warszawa (2 liga polska), AZS Politechnika Warszawa (PlusLiga), PGE Skra Bełchatów (PlusLiga).
W międzyczasie przewinąłem się przez reprezentacje kadetów, juniorów i ostatnie 3 lata również seniorów, co nadal jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Miałem okazję pracować z takimi trenerami jak: Karol Janaszewski, śp. Krzysztof Kowalczyk, Ireneusz Mazur, Radosław Panas, Jacek Nawrocki, Daniel Castellani, Andrea Anastasi. I każdemu trenerowi, który pojawił się w moim życiu zawdzięczam bardzo wiele, bo każdy z osobna w pewnym sensie mi zaufał. A ja mogłem odwdzięczyć się grą. Chociaż trener, który najbardziej zapadnie mi w pamięci to na pewno śp. Krzysztof Kowalczyk. Wspaniały, dobry człowiek, przyjaciel, który wprowadził mnie w seniorską siatkówkę. Myślę, że to również dzięki niemu trafiłem do seniorskiej reprezentacji. Niestety po wy-czerpującej walce z chorobą zmarł 10 stycznia 2010 roku. Wiele mu zawdzięczam i chyba nigdy o tym nie zapomnę.

Jak wyglądała Twoja siatkarska droga? Czy były takie chwile, które wymagały trudnych decyzji?
Po przygodzie z siatkówką młodzieżową pojawiło się kilka propozycji z klubów z ekstraklasy (Plus Ligi). Zdałem maturę i zaczynałem zastanawiać się, który klub wybrać. Na szczęście pojawiła się propozycja z Bełchatowa z możliwością wypożyczenia do Politechniki Warszawskiej. Skorzystałem z niej. I wyszedłem na tym bardzo dobrze. W pierwszym roku bardzo dużo pograłem i oswoiłem się z dorosłą siatkówką. Drugi rok był trochę gorszy ale także miałem dużo okazji do gry. Rok temu trafiłem do Bełchatowa gdzie jestem do dziś. To tu najwięcej jak do tej pory się nauczyłem. Bardzo mocno się tu pracuje, praktycznie tak jakbym był cały rok w kadrze. Wspaniali gracze i trenerzy. Myślę, że ten klub to marzenie niejednego mło-dego siatkarza. Moim był na pewno! W międzyczasie jeździłem jeszcze na zgrupowania kadry tak, że na brak zajęć nie narzekałem. Jeżeli ktoś myśli, że życie siatkarza to sielanka to powiem tylko jedno, przez ostatnie kilka lat nie miałem wakacji. Ostatnio było troszkę lepiej, bo dostaliśmy 2 tygodnie wolnego. Mogłem nareszcie trochę odpocząć.
Jak do tej pory pojawiły się w moim życiu dwie trudne decyzje. Pierwsza to rezygnacja ze studiów i poświęcenie się dla siatkówki. Postawiłem wszystko na jedną kartę i na razie tego nie żałuję. Bardzo chciałem grać i studiować. Dostałem się na studia dzienne na SGGW, niedaleko mojego klubu jakim była Politechnika. Niestety zdałem sobie sprawę, że albo będę robił jedną rzecz bardzo dobrze albo dwie średnio. Stwierdziłem, że zabraknie mi czasu a nikt mi raczej nie pomoże ze studiami i będę zdany tylko na siebie. Cieszyłem się, że rodzice bardzo mi pomogli, bo nie byli na mnie źli, widzieli ile siatkówka tak naprawdę dla mnie znaczy. Drugą trudną decyzją, której nie podjąłem sam było przeprowadzenie się z rodzinnego domu do Bełchatowa. Tam teraz mieszkam przez większą część tygodnia. Do Powsina wracam na dzień, bądź dwa w tygodniu. Lubię tu wracać, znajduję tu ciszę i spokój. Mam tu rodzinę oraz dziewczynę Olę, którą zostawiłem tu dwa lata temu ale mimo wszystko nadal jesteśmy razem.

Jakie cechy charakteru powinien mieć siatkarz? Czy jest ktoś na kim się wzorujesz?
Kiedyś byli tacy siatkarze, na których patrzyłem z zachwytem. Dzisiaj mam okazje grać z nimi na co dzień, myślę, że nie mam swojego wzorca. Od każdego chciałbym wziąć to co najlepsze. Siatkarz powinien być wytrwały, cierpliwy, wyznaczać sobie kolejne cele i uparcie do nich dążyć. Do tego zawsze powinien być sobą, być radosny i mieć w sobie dużo pokory. To są wartości, którymi ja się kieruję.

Co to dla Ciebie oznacza reprezentować Polskę? Czy pamiętasz chwilę, gdy otrzymałeś pierwsze powołanie?
Pierwsze powołanie otrzymałem w 2006 r. do drugiej reprezentacji kadetów. To było coś niesamowitego, ponieważ zawsze marzyłem o tym, żeby reprezentować nasz kraj. To był mój mały cel, który udało mi się osiągnąć dość szybko. Lecz to, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to pierwszy mecz w reprezentacji seniorów. Nigdy tego nie zapomnę. Był to mecz z Wenezuelą pod wodzą trenera Castellaniego. Około 5 tysięcy kibiców w hali. Gdy się na nich patrzyło nie można było skupić się na jednej osobie. Było ich tak wielu. Ten niesamowity doping. I najważniejsze Mazurek Dą-browskiego, gdy muzyka przestała grać i wszyscy Ci kibice zaczęli śpiewać, a ja w koszulce reprezentacji na parkiecie. Aż teraz jak o tym wspominam przechodzą mnie ciarki. Myślę, że nie muszę już wyjaśniać nikomu co dla mnie oznacza reprezentować Polskę.

Jak wygląda dzień siatkarza? Czy dzień zawodnika klubowego różni się od dnia reprezentanta kraju?
W Bełchatowie niczym się nie różni. Jedyne co się zmienia to miejsce. Tu jest Bełchatów a tam w reprezentacji zazwyczaj Spała. I tu są wyjazdy i w reprezentacji często się wyjeżdża. Z reprezentacją można zwiedzić trochę więcej krajów. Myślę, że bez niej nigdy bym nie był w tylu miejscach na świecie.
Dzień zaczynam pobudką około godziny 9.00. Potem szybkie śniadanie i wyjazd na halę, która jest oddalona o jakieś 5 minut samochodem od mojego mieszkania. 2-2,5 godziny treningu rano. Potem obiad w restauracji i powrót do mieszkania. Czasami, gdy jestem bardzo zmęczony to krótka drzemka i wyjazd na trening na godzinę 16.30 (około 2,5 - 3 godzin treningu). Potem trzeba zjeść porządną kolację i wrócić do mieszkania. Odpocząć, obejrzeć coś w telewizji, posiedzieć przy komputerze i iść spać.

Czy siatkarze są przesądni?
Myślę, że każdy siatkarz ma jakąś nazwijmy to rutynę. Ja osobiście przed zagrywką zawsze ustawiam piłkę wentylkiem do uderzenia. Można zaobserwować jak przed zagrywką na meczach gracz ustawia się zawsze tak samo co pomaga mu się lepiej skoncentrować i wykonać dany element.

Mimo młodego wieku jesteś już zawodnikiem najbardziej utytułowanej polskiej drużyny ostatnich kilku lat, z którą grałeś w Lidze Mistrzów. Natomiast z reprezentacją polski występowałeś w Lidze Światowej i mistrzostwach Europy (Polska zdobyła brązowy medal). To zapewne pociąga za sobą wyższy status finansowy. Czy i jak wpłynęło to na Twoje życie? Młody człowiek z daleka od domu może się pogubić?
Myślę, że na młodego człowieka czeka wiele pokus, które mogą mu przeszkodzić w życiu czy też karierze. Mam to szczęście, że posiadam tak wspaniałą rodzinę, mamę, tatę i siostrę, która chyba dobrze mnie ukształtowała. I bez względu na status finansowy to dzięki nim się nie pogubiłem. Drugą a w zasadzie pierwszą i najważniejszą Postacią jest Bóg, któremu wszystko zawdzięczam. Myślę, że to dzięki niemu trafiałem na tak wspaniałych ludzi i miałem bardzo dużo szczęścia. Dzięki czemu jestem tu gdzie jestem. Codziennie mu za to dziękuję. A wyższy status finansowy pomaga tylko i wyłącznie w łatwiejszym ży-ciu.

Czy można powiedzieć, że siatkarze to ludzie wierzący?
Myślę, że to pytanie należy zadać każdemu z osobna. Ja uważam się za osobę wierzącą. Na parkietach spotyka się wielu siatkarzy, są też siatkarze z zagranicy o różnych wyznaniach. Mogę powiedzieć tak, że nigdy się nie wstydziłem nosić łańcuszka z krzyżykiem, a u innych siatkarzy też takie często widuję.

Czy światowe władze siatkówki podobnie jak piłkarskie, też uważają, że wiara jest sprawą prywatną czło-wieka? Jakie są reakcje na kogoś kto pokazuje, że jest osobą wierzącą?
Nigdy nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami na osoby wierzące w środowisku siatkarskim.

Czym jest wiara dla Ciebie jako czło-wieka i jako siatkarza - sportowca? Pomaga czy jest przeszkadza?
Wiarę w moim życiu można porównać do fundamentu, na którym wszystko buduję. To od niej wszystko zaczynam. Gdy jest źle zawsze mogę zwrócić się do Boga o pomoc i siłę. W życiu sportowca zawsze przychodzą gorsze chwile, trzeba czasem wysłuchać niemiłych słów pod swoim adresem, wtedy w Bogu znajduję ciszę i spokój. Wiem, że jest Ktoś, kto nade mną czuwa. Gdy jest bardzo dobrze zawsze mogę Bogu podziękować za to co mam. Myślę, że bez pomocy Boga tak daleko bym nie zaszedł!

Spędzasz dużo czasu "na walizkach" czy to z drużyną klubową lub reprezentacją. Jak sobie radzisz z uczęszczaniem na Mszę św., modlitwą?
Czasami, gdy jesteśmy na wyjazdach za granicą nie mam takiej możliwości, żeby pójść na niedzielną Mszę św. lub dzień jest tak wypełniony albo po prostu w pobliżu nie ma kościoła. Na szczęście często wracam do Powsina. To tu się wszystko zaczęło i to tu staram się nadrabiać zaległości związane z uczęszczaniem na Mszę św. Lubię wracać do Naszego parafialnego kościoła.

Jakie są Twoje plany/marzenia na przyszłość?
Przede wszystkim chciałbym być zdrowy. Zdrowie w życiu sportowca to największy skarb. Miałem okazję przejść już kilka kontuzji i nic tak nie podłamuje jak one. Kolejne moje marzenie to grać jak najwięcej, ostatnio rzadko pojawiam się na boisku, a dla młodego gracza to jest najważniejsze! Chciałbym także, żeby gra w siatkówkę cieszyła mnie tak bardzo jak do tej pory. A może kiedyś przeprowadzę się na dwa sezony do Włoch i tam spróbuję swoich sił, kto wie.. choć na razie chciałbym wygrywać na własnym podwórku. Obronić tytuł mistrza Polski a potem znaleźć się w składzie reprezentacji Polski, co będzie bardzo trudne, ale od czego właśnie są marzenia. Co chwila pojawiają się jakieś nowe plany i marzenia.

Czy chciałbyś na koniec przekazać kilka słów czytelnikom Wiadomości Powsińskich?
Tak. Chciałbym podziękować wszystkim kibicom, których na co dzień spotykam w Powsinie. Wiem, że interesują się siatkówką i gorąco nam kibicują. Oraz wszystkim tym, od których usłyszałem wiele ciepłych słów. Serdecznie Wam dziękuję. Szczęść Boże.

W imieniu Wiadomości Powsińskich serdecznie dziękuję za udzielenie wywiadu.
Robert Krupiński
powrót na górę strony

MEKSYK – KRAJ WIELU KONTRASTÓW


Meksyk to kraj wielu kontrastów, to kraj wysokich gór - samo miasto Meksyk leży na wysokości 2,240 m, a więc prawie na wysokości naszych Rysów. W mieście mieszka formalnie około 20 mln ludności a nieformalnie drugie tyle, czyli łącznie na tym terenie mieszka ludność całej Polski. W całym Meksyku żyje ponad 100 mln mieszkańców. Około 60% ludności kraju to Metysi – ludność z domieszką krwi indiańskiej, drugą co do wielkości grupą są Indianie, następnie - stanowiąca mniej niż 10% ogółu - ludność pochodzenia europej-skiego, najczęściej hiszpańskiego tzw. Kreole. Meksyk to kraj wulkanów (niektóre wciąż jeszcze są czynne i dają o sobie znać), jak i pięknych piaszczystych plaż, otoczonych turkusowymi wodami Morza Karaibskiego lub wysokimi falami Oceanu Spokojnego. W oczy rzuca się, nie tylko zróżnicowanie geograficzne ale również ekonomiczne i kulturowe. Można tu znaleźć wielką biedę i wręcz niewyobrażalne bogactwo. Tu można spotkać tajemnicze indiańskie budowle, piramidy Majów i Azteków ukryte w buszu, a za chwilę wioski i miasteczka, w których królują ociekające złotem barokowe kościoły. Każdy ze stanów Meksyku, a jest ich aż 31, to inna kultura, inne zwyczaje, stroje, pieśni, nieco inne podejście do życia – choć wspólny jest pewien luz na co dzień. Nie ma obowiązujących ściśle reguł, a te, które są to raczej wskazówka niż obowiązek. A więc maniana – wszystko będzie zrobione ale raczej jutro niż dziś, bo po co się stresować i spieszyć, wszystko ma swój czas. Poczuliśmy to w nieco zabawny sposób, bo Msza św., która miała się odbyć o godz. 13.00 rozpoczęła się z ponad półgodzinnym poślizgiem.
Jedyna reguła, do której stosują się wszyscy, to żyj i pozwól żyć innym – co w wolnym tłumaczeniu na j. polski oznacza: po pierwsze napiwek na każdym kroku, bo to często podstawowy, niejednokrotnie wyższy niż pensja dochód, po drugie nie dziw się korupcji i łapówkom, które również są dość powszechne – nie każdy może dostać napiwek np. policjant. Co ciekawe w Meksyku w zasadzie nie ma systemu ubezpieczeń a wynagrodzenia nie są zbyt wysokie, w związku z tym zabezpieczeniem na starość jest raczej duża rodzina, którą trzeba wcześniej utrzymać – dlatego wielu Meksykanów po zakończeniu swojej podstawowej pracy często dorabia w różny sposób. W stolicy Meksyku na skrzyżowaniach można nie wysiadając z samochodu kupić w zasadzie wszystko, od owoców poprzez chleb, przedmioty użytku domowego jak i zabawki dla dzieci, można umyć szyby w samochodzie, a wieczorem siedząc wygodnie w fotelu samochodowym obejrzeć spektakl żonglowania zapalonymi pochodniami. Nikogo nie dziwi jadąca ulicą ciężarówka pełna bananów, z której wprost można nabyć odpowiednia ich ilość - sprzedawca nawołuje i co chwilę ktoś z przechodniów podchodzi.
Wszyscy spragnieni kuchni meksykańskiej znajdą tutaj – tortille, tacos, większe gringas i inne rodzaje placków najczęściej kukurydzianych z różnorodnym nadzieniem, których nazwy trudno spamiętać. Tu można prawie "zionąć ogniem" po zjedzeniu salsy z ostrymi, pikantnymi zielonymi lub czerwonymi papryczkami. Jednak wszystko to jest trudne do zaakceptowania dla europejskich żołądków bez kropli Tequili – wódki produkowanej ze sfermentowanego soku specjalnego gatunku tzw. niebieskiej agawy, która u nas rośnie jedynie w donicach, a tam jest uprawiana jak nasza pszenica lub żyto na rozległych polach. Meksykanie to bardzo życzliwi i radośni ludzie, uwielbiają śpiewać i bawić się. Każdy powód jest dobry aby świętować: urodziny, ślub, oświadczyny, wyjazd z kraju, przyjazd. Bardzo istotnym dniem dla każdej dziewczyny i jej rodziny są 15 urodziny – uroczystość wygląda prawie jak ślubna – rozpoczyna się Mszą Św. a kończy przyjęciem cza-sem nawet większym niż weselne. Śpiewają i grają nie tylko słynni Mariachi – rodzaj orkiestr popularnych w Meksyku, ale każdy, kto chce i może. W sposób szczególny było to widoczne na placu przed Bazyliką Matki Bożej z Gu-adalupe, do której przybywali liczni pielgrzymi i każda nawet najmniejsza grupa była poprzedzania orkiestra dętą – jakość tego grania była bardzo różna ale widać było autentyczność i zaangażowanie. Pielgrzymi meksykańscy idą do Matki Bożej pojedynczo lub w niewielkich grupach. Często niosą na plecach małe kapliczki z wizerunkiem Maryi, podobnie pielgrzymi zmoto-ryzowaniu wiozą na przyczepach samochodów lub w otwartych bagażnikach już znacznie większe kapliczki pełne kwiatów – wszystko ku czci Pani z Guadalupe.
I tak doszłam do najważniejszego celu naszego wyjazdu, do którego zmierzają rzesze pielgrzymów nie tylko z Meksyku ale z całego świata – sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe. Ponad pięć milio-nów pielgrzymów odwiedziło sanktuarium w okolicach 12 grudnia 2011 r. w związku z obchodzonym przez Kościół Katolicki świętem Najświętszej Marii Panny z Guadalupe na pamiątkę objawień z 12 grudnia 1531 r. Matka Boża ukazała się wtedy kilkakrotnie Indianinowi św. Juanowi Diego (kanonizowanemu przez Jana Pawła II). Ciemnoskóra Pani poprosiła aby Juan udał się do biskupa z jej przesłaniem i prośbą o wybudowanie kościoła ku jej czci. Na znak prawdziwości objawień na płaszczu Juana odbity został przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą, ubranej w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę okrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką pokryty gwiazdami. Opasana była czarną wstęgą, co dla Indian oznaczało, że była brzemienna. Maryja miała złożone ręce - dla jed-nych oznacza to ze się modli dla innych, że klaszcze. Postać Maryi stoi na tle promieni słonecznych a pod jej stopami znajduje się półksiężyc oraz głowa serafina. Właśnie ów płaszcz św. Juana Diego tzw. tilma z włókien agawy to słynny wizerunek Matki Bożej z Guadalupe. Obraz nie nosi śladów naturalnych barwników ani śladów pędzla, nie znać na nim upływu czasu - kolory nie wypłowiały a tkanina, która zwykle ulega szybkiemu rozkładowi trwa w niezmienionym stanie od 500 lat. Ostatnie badania wskazały, iż w oczach, źrenicach Maryi widać moment objawienia tak jakby patrzyła na Juana Diego stającego przed biskupem i innymi świadkami tego wydarzenia. W miejscu objawień wzniesiono początkowo kaplicę, później zbudowano bazylikę a na-stępnie obecną świątynię (lata 70-te), która uważana jest za największy kościół świata i ma 22 tys. miejsc. Uważa się ze właśnie od objawień Matki Bożej w Guadalupe zakończyły się krwawe ofiary Azteków i zroszony krwią podbój kraju przez Hiszpanów a rozpoczęła się tak naprawdę historia Meksyku.
Szkoda, że tak wspaniałe miejsca są od nas oddalone tysiącami kilometrów, na szczęście jednak do Matki Bożej z Guadalupe możemy się modlić również tu w Polsce - myślę, że nas wysłucha, bo to przecież nasza Matka i kocha nas.
Agata Krupińska
powrót na górę strony

ECHA REKOLEKCJI ADWENTOWYCH


Tyle razy już obchodziliśmy te Święta, tyle pasterek, tyle wigilii, tyle wzruszeń, tyle kolęd, tyle zakupów i zabiegania, tyle rekolekcji, które co roku miały nas skłaniać do zmian, głębszych rozmyślań i trwałych, dobrych postanowień. I co? Czy coś się rzeczywiście w naszym życiu zmieniło?
Wśród tegorocznego zabiegania i obowiązków znaleźliśmy czas na radość, na refleksję nad życiem i przyszliśmy do kościoła, by jeszcze raz na nowo zgłębić piękną tajemnicę i wielką łaskę Bożego Narodzenia, by zapytać Oczekiwanego przez nas Jezusa, jak żyć bliżej Niego, by prosić o siły, by zawierzyć siebie i innych, by Chrystus obmył nas Swoją Świętą Krwią, dając nam Swego Świętego Ducha. Tegoroczne rekolekcje adwentowe w naszej parafii poprowadził ks. Michał Misiak, duszpasterz znany ze "zdobywania" młodzieży dla Chrystusa. Towarzyszyli mu animatorzy - tacy wylewni, nieskrępowani, tacy dobrzy i radośni.
Każdego dnia po wieczornej Eucharystii, my - młodzi, gromadziliśmy się na spotkaniach zorganizowanych przez ks. Misiaka i animatorów, w trakcie, których mieliśmy szansę obejrzeć kilka filmików, które dotyczyły tematyki religijnej (np. fragment filmu pt. "Most", w którym ojciec poświęca życie swego ukochanego syna, by ratować pociąg pełen obcych, nieszczęśliwych ludzi) oraz wysłuchać pięknych świadectw. Przybysze z Łodzi zorganizowali też Agape połączoną ze wspólnymi zabawami, które sprawdzając nasze poczucie humoru i dystans do siebie, otwierały nas na innych. Ostatniego dnia tuż po Eucharystii zgromadziliśmy się wokół Jezusa w Najświętszym Sakramencie, wspólnie go wielbiąc modlitwą i śpiewem, co zaowocowało miłością w sercu, w sercu wytęsknionym, w ser-cu nieświadomym swoich poszukiwań, w sercu podobnym do spieczonej ziemi, ale pragnącym być ziemią żyzną.
Narodziła się chęć regularnych spotkań i adoracji, na które pragnę zaprosić wszystkich młodych. Nie chcesz być manipulowany, ale myślisz, że wiara to ucieczka lub sposób na życie tylko dla tych "porządnych"? Pewnie nie chcesz narzucać się Bogu? Myślisz, że nie warto się w to angażować? Że to nie dla Ciebie? Niejeden z nas tak myśli, nie jest łatwo, a ten strach i niepewność blokują nasze dalsze działanie. Dlatego jeszcze raz, powtarzając za ks. Misiakiem, go-rąco zachęcam do zrobienia tego pierwszego kroku, bo walka toczy się właśnie o Ciebie, a stawka w tej walce jest większa niż życie - chodzi o Ciebie, chodzi o Niebo. Tegoroczne nauki rekolekcyjne nauczyły mnie, że Jezus jest Emmanuelem, czyli Bogiem Z NAMI, Który chce być szukany, rozpoznany i pokochany.

KIERMASZ ADWENTOWY AD 2011


W niedzielę 11 grudnia 2011 r., już po raz siódmy, w naszej parafii miał miejsce charytatywny kiermasz, organizowany przez Caritas Powsin oraz Powsiński Klub Kultury. Tego dnia, dzięki licznym ofiarodawcom, udało się zgromadzić kwotę ok. 5 500 zł, która, w postaci paczek świątecz-nych, a także w formie dofinansowania do zakupu opału na zimę, trafiła do najbardziej potrzebujących rodzin wielodzietnych i osób samotnych zamieszkałych na terenie parafii.
Dziękujemy "Powsinianom" oraz grupie "+30" za ofiarowane na kiermasz przepyszne ciasta, zaś wolontariuszom Caritas za piękne, ręcznie wykonane, świąteczne wieńce. Wielkie dzięki składamy również na ręce naszych sponsorów, którzy przyczynili się do powodzenia loterii; firmie PROCTER & GAMBLE za podarowanie chemii gospodarczej i kosmetyków, SEMI LINE za plecaki, torby i piórniki, rodzinom za ufundowanie specjalnych losów. Dziękujemy też Karolowi Kłosowi za przekazanie na aukcję jego klubowej koszulki wraz z podpisami kolegów z drużyny.
Bóg zapłać Ks. Proboszczowi, Ks. Jarkowi oraz Siostrze Donacie za okazaną życzliwość i duchowe wsparcie, ponadto Panu Robertowi Woźniakowi za pomoc organizacyjną. Dziękujemy dzieciom i ich rodzicom za ciekawe pomysły oraz udział w konkursie "Anioły są wśród nas". Wielkie dzięki Wam wszystkim, którzy odwiedziliście nasz kiermasz, i przyczyniliście się do jego sukcesu.
Przez te kilka niedzielnych go-dzin powsińska wspólnota miała okazję dać wyraz chrześcijańskiej solidarności - wynikającej ze zgodności naszych poglądów - poczuciu współodpowiedzialności za losy drugiego człowieka oraz chęciom okazywania mu naszych serc. Bóg zapłać za to piękne świadectwo!
W imieniu Caritas Powsin, z życzeniami szczęśliwego Nowego Roku,
Teresa Wyszyńska
powrót na górę strony

KRONIKA PARAFII
ZA GRUDZIEŃ 2011 r.

CHRZTY:
26 XII  Zuzanna Klara Skalska, córka Artura i Agnieszki z d. Pyzel.
           Zofia Joanna Seroka, córka Krzysztofa i Joanny Bitner.
           Marta Aleksandra Nejman, córka Andrzeja i Małgorzaty z d. Zimna.
Nowo ochrzczone dzieci oddajemy w matczyną opiekę Maryi Tęskniącej-Powsińskiej.

ŚLUBY:
30 XII Agnieszka Wrona i Rafał Lisiewski.

Młodym małżonkom życzymy Bożego błogosławieństwa na wspólne lata życia.

POGRZEBY:
Anna Kobiałka, z Lisów, urodzona w 1950 r., opatrzona Sakramentami św., zmarła 26 XI 2011 r.
Zygmunt Edward Karaszewski, z Klarysewa, urodzony w 1937 r., zmarł nagle 13 XII 2011 r.

Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci.

JUBILEUSZE i ROCZNICE MAŁŻEŃSKIE

25-lecie - Maria z d. Walczak i Ryszard Podniesińscy, z Powsina, zawarli sakramentalny związek małżeński w Powinie, w dniu 17 stycznia 1987 r. Mają syna Pawła. Msza św. dziękczynno-błagalna w ich intencji będzie odprawiona w naszym kościele parafialnym, 17 I br. o godz. 17.15.

25-lecie - Barbara z d. Jałocha i Dariusz Biernaccy, z Okrzeszyna, ślubowali sobie w kościele w Powsinie, 24 I 1987 r. Mają troje dzieci: Annę Hannę, Adriana Stanisława i Tomasza.

Wszystkim małżonkom, obchodzącym w styczniu ważne dla nich rocznice, życzymy wielu łask od Pana Boga.

Z ŻYCIA PARAFII

1. PEŁEN BOŻEGO ENTUZJAZMU

Adwentowe rekolekcje w tym roku głosił Ks. Michał Misiak, rodak z Tomaszowa Mazowieckiego, wikariusz parafii Matki Bożej Fatimskiej w Łodzi. Zaledwie od trzech lat jest kapłanem. Wielki rozmach i zapał apostolski sprawia, że nie ma czasu dla siebie, żyje dla drugich. W naszej parafii głosił słowo Boże w sposób przystępny, prosty. Wierni słuchali go z uwagą. Głównie kładł nacisk na młodzież, zwłaszcza tę, która odeszła od Boga. Poszukiwali go rodzice zagubionych dzieci, by w bezpośrednim spotkaniu i rozmowie przełamał narastający latami wewnętrzny opór. Gdy Ks. Michał głosił naukę, rozmawiał w cztery oczy z młodym człowiekiem, czy też spowiadał w konfesjonale, w tym czasie czworo animatorów, którzy przyjechali z nim, klęczało w kościele i żarliwie modliło się o duchowe owoce nawrócenia. Ks. Michał zaskoczył mnie swoim pomysłem dotarcia do dzieci podczas rorat. Przy pomocy prostych gestów i śpiewów potrafił "rozruszać" dzieci, które chętnie garnęły się do niego. Przez te trzy dni rekolekcji można było zauważyć, że jest to kapłan bardzo zabiegany. Nawet nie miał czasu, by spokojnie zjeść posiłek na plebanii. Młodzieńcza energia szybko się wyczerpie. Widocznie ma zamiar krótko żyć, ale za to bardzo intensywnie, zabiegając o zbawienie dusz. Z pewnością obecne czasy potrzebują właśnie takich "szaleńców" Bożych.

2. RORATY

Przez cztery tygodnie Adwentu dzieci, ich rodzice i dziadkowie gromadzili się w naszym kościele, aby oddawać cześć Najświętszej Maryi Pannie. Na pierwsze roraty, w poniedziałek, 28 listopada, przyszło ok. 40 dzieci. To było dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Gdy tego dnia rano podążałem do kościoła, myślałem sobie, że na pierwszy raz przyjdzie kilkoro, ewentualnie kilkanaścioro dzieci. Gdy przed Mszą św. wyszedłem na powitanie, okazało się, że jest ich tak dużo. Brawo dla Ks. Jarosława i dla S. Heleny, że potrafili zachęcić dzieci do uczestnictwa w roratach, mimo tak wczesnej pory, godziny 6.30 rano. Według spisu sporządzonego przez S. Helenę, katechetkę, ani razu nie opuściło rorat 18 uczniów. Najwięcej, bo aż 15 osób, to mieszkańcy Powsina: Natalia Kosycarz, Patrycja i Dawid Latoszek, Piotr Grądziel, Jakub i Wiktoria Osuch, Mateusz i Krzysztof Wyskok, Zuzanna Mrozowska, Julia Fiołna, Jan Karaszewski, Natalia Olszewska, Angelika i Weronika Dąbrowskie, Hanna Zajko. Z Kabat ani razu nie opuściła rorat Natalia Latoszek. Z Konstancina-Jeziorny: Grzegorz Masiak i Michał Goc, którzy uczęszczają do szkoły w Powsinie. W ostatnim tygodniu Adwentu niektóre dzieci, z powodu przeziębienia, musiały pozostać w domu. Dzieci, które opuściły roraty tylko kilka razy: Natalia Borkowska z Okrzeszyna, Maria i Jan Świerkula z Ursynowa (także uczniowie szkoły w Powsinie), Anita Białowąs z Obórek, Zuzanna Sułkowska z Piaseczna, Bartosz Szewczyk z Konstancina-Jeziorny (oni też są uczniami szkoły w Powsinie). Ponadto, z Bielawy Michalina Maciaszek, z Kabat Antonina Kosiorek oraz z Powsina: Emilia i Marlena Łopacińskie. Pozostałe dzieci rzadziej uczęszczały na roraty. Dziękujemy rodzicom i dziadkom za budzenie dzieci i przyprowadzanie ich do kościoła. Ks. Lech Sitek, proboszcz i Ks. Jarosław Bonarski, wikariusz, ufundowali nagrody dla dzieci za wytrwałość w uczęszczaniu na tegoroczne roraty.

3. FILM

Staraniem parafii św. Elżbiety w Powsinie powstał film pt. "Drińskie Męczennice". Czas trwania - 22 minuty. Do jego powstania wykorzystano zdjęcia wykonane przez S. Janinę Tur z Bielska-Białej i S. Jolantę Stefaniuk z Rzymu. Ponadto, dzięki uprzejmości przełożonej generalnej, S. Lucyny Mroczek z Rzymu i przełożonej prowincjalnej, S. Benwenuty Kaczocha z Krakowa, mogliśmy ściągnąć z internetu archiwalne zdjęcia z życia pięciu Sióstr ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości. Również dziękujemy Siostrom z Chorwacji, które udostępniły nam nagrania śpiewów z beatyfikacji Drińskich Męczennic. Swój wkład miała też S. Ancilla, która kiedyś była katechetką w Powsinie, a obecnie w Zgromadzeniu pełni posługę sekretarki. Ona to wielokrotnie pośredniczyła w kontaktach z siostrami w Chorwacji oraz w Bośni i Hercegowinie, dzięki którym weszliśmy w posiadanie potrzebnych nam nagrań śpiewów jako podkład muzyczny do filmu.
Jednak najwięcej starań, by można było zrealizować film, zawdzięczamy naszemu parafianinowi Michałowi Chodakowskiemu z osiedla Zapłocie w Powsinie. Na co dzień pracuje on w firmie informatycznej jako menager. Natomiast jego osobistą pasją jest fotografika. Chętnie podjął się nagrywania i montażu filmu, opowiadającego o Drińskich Męczennicach, chociaż w tej dziedzinie nie jest profesjonalistą. Była to dla niego dodatkowa, bezinteresowna praca, której się poświęcił, wykorzystując dni wolne oraz często zarywając i noce. Konsultantem była jego żona, Justyna. Jej cenne pomysły zostały uwzględnione w tym filmie. Trzeba też zaznaczyć, że dla p. Michała jest to pionierska praca, z którą dotychczas nie miał do czynienia. Dlatego jestem mu bardzo wdzięczny za poświęcony czas i włożony trud. Również pisanie tekstów objaśniających przebieg wydarzeń z życia i męczeństwa Sióstr, zajęło mi dużo czasu. Dziękuję Łukaszowi Szymańskiemu za przepisywanie rękopisów. Ponadto składam podziękowanie S. Helenie Król, przełożonej domu w Powsinie, która użyczyła głosu do objaśnień podczas projekcji filmu. Z pewnością nie jest to dzieło doskonałe. Świadomi jesteśmy pewnych mankamentów. Jednak zachęcam do obejrzenia tego filmu. Płytka DVD może być pięknym i pożytecznym prezentem z racji Świąt Bożego Narodzenia.

4. ALBUM NA 100-LECIE

W grudniowym numerze "Wiadomości Powsińskich" ukazał się artykuł pt " Ma już 100 lat". Chodziło o nasz chór parafialny, który powstał w 1911 roku. Stulecie zespołu śpiewaczego to ważne wydarzenie dla lokalnej społeczności Powsina. Ktoś poddał myśl, by jubileusz uczcić opracowaniem albumu w oparciu o dokumentację, którą obecnie dysponujemy. Zostały przeprowadzone rozmowy z wydawcą, który zająłby się wydrukowaniem powyższej pozycji. Nakład wynosiłby 200 lub też 300 egzemplarzy. Natomiast koszt wydania albumu został oszacowany na sumę 7000 zł. Ktoś powiedział, że to bardzo dużo. Papier dobrej klasy, a chodzi o druk kolorowych zdjęć, jest rozliczany w euro. Obecnie waluta ta na polskim rynku wciąż drożeje. Dlatego przeliczniki są takie a nie inne. Ponadto na wysokość ceny wpływa też mały nakład albumu. Ks. Proboszcz Lech Sitek, zadecydował, że dołoży 3000 zł. Również i chórzyści ze swojej kasy dołożą do albumu. Będziemy szukać sponsorów. Opracowaniem merytorycznym zajmę się osobiście, co też pochłonie dużo czasu. W dodatku, obecnie wchodzimy w okres "kolędowy". Planujemy, że może uda się wydrukować album na Wielkanoc 2012 roku.
Zwracam się z wielką prośbą do naszych Parafian. Kto miałby w swoich rodzinnych archiwach, fotografie chórzystów z dawnych lat, zwłaszcza z okresu międzywojennego, bardzo proszę o szybki kontakt ze mną. Również ustne informacje na temat parafialnego chóru, byłyby wielce przydatne do pisania historii tegoż zespołu śpiewaczego.

5. ŻEGNAMY CIĘ, PANIE ZYGMUNCIE

W dniu 13 grudnia 2011 r. odszedł do wieczności wielki patriota i pasjonat lokalnej społeczności, śp. Zygmunt Karaszewski, nasz parafianin, rodem z Klarysewa. Wspomnienie o nim zostało zamieszczone w bieżącym numerze "Wiadomości Powsińskich". Od 2005 r. śp. Zygmunt wchodził w skład redakcji naszego parafialnego miesięcznika. Niektórzy członkowie tego gremium zaproponowali, aby wydać zbiór artykułów śp. Zygmunta, które ukazują historię naszej parafii i lokalnej społeczności Jeziorny i Konstancina. Były one zamieszczane przede wszystkim w "Wiadomościach Powsińskich", a także i w innych lokalnych periodykach. Myśl opracowania takiego zbioru jest "przednia" oraz zasługuje na pochwałę. Pytanie, kto miałby się tym zająć? Po drugie, kto miałby sfinansować wydanie takiej pozycji w formie książkowej? Ksiądz Proboszcz dołoży się do wydania albumu na 100-lecie chóru parafialnego w Powsinie. Dalsze konsultacje w tym temacie może wyjaśnią rozwiązanie powyższych problemów. Jedno jest pewne, że powsińska parafia ma wielki dług wdzięczności wobec śp. Zygmunta Karaszewskiego.
Dział "Z życia parafii" opracował Ks. Jan Świstak
powrót na górę strony