Sześćdziesiąt lat temu wydarzyła się wielka tragedia, która dotknęła wielu Polaków. Nadzieja i upadek powstania warszawskiego. Mimo upływu lat nadal jest obecna wśród nas.
Wiele jest pięknych kart w historii Polski, bo Polacy cenili honor, kochali ojczyznę i wiązali swe losy z Bogiem. Piękny powsiński pomnik jest tego dowodem. Społeczność docenia ludzi, dla których te ideały były i są ważniejsze niż życie.
Zawsze 1 sierpnia o godz. 17 jestem z rodziną w Powsinie, by jako Polka oddać cześć patriotom, których ciała złożono w tych mogiłach, i jednocześnie jako córka Tadeusza Komorowskiego uszanować wysiłek i poświęcenie życia mojego ojca, jego dwóch braci i kolegów.
Tu w Powsinie historia naszej ojczyzny tak weszła w moje życie, że nie potrafię natrzeć zimnym okiem historyka na Powstanie Warszawskie. Patrzę oczami córki, która nie pamięta swojego ojca, oczami wnuczki wychowanej w domu żałoby. Należę do pokolenia dzieci widzących ból i rozpacz swoich najbliższych. Przeżycia mojej rodziny wydają się niemal nierzeczywiste dla ludzi żyjących w czasach pokoju. Jednak to prawdziwa historia, która miała miejsce na terenie dzisiejszego Konstancina-Jeziorny dnia 1. sierpnia 1944 r.
W tym dniu mój ojciec Tadeusz i jego bracia - Kazimierz i Stanisław - wykonali rozkaz. O godz. "W" stawili się do dyspozycji.
W przededniu, w domu moich Dziadków przy ul. Stawowej, odbyło się spotkanie, w którym uczestniczyła też moja Babcia. Usłyszała wtedy dyspozycję: jeżeli przyjdzie rozkaz, mają na dowódcę czekać pół godzi¬ny. Po tym czasie mój ojciec przejmuje dowództwo i ruszają.
Rozkaz przyszedł 1 sierpnia 1944 r. o godz. 15:00. W ogrodzie Dziadków pełnym kwiatów zebrał się kwiat okolicznej młodzieży. Znali rozkaz. Czekali. Nerwowo patrzyli na zegar. Jednak dowódca nie przyszedł. W takiej sytuacji wyruszyli. Nikt chyba bardziej nie przeżywał tej chwili niż moi Dziadkowie, którzy stali się rodzicami wszystkich, żegnali, błogosławili i pła¬kali. Wiedzieli, jakie zadanie mają wykonać ci młodzi ludzie.
V rejon "Obroży" miał zablokować trasę Jeziorna - Warszawa i Jeziorna - Góra Kalwaria. Tak zapisano w "Rejestrze obiektów wyznaczonych do opanowania w czasie powstania" pod nr 56. Mieli rozkaz odwrócić uwagę Niemców od centrum Warszawy i dołączyć do zgrupowania.
Oni wykonali rozkaz. Mój ojciec miał świadomość niedostatków w uzbrojeniu i konsekwencji wykonania rozkazu. Wiedział o śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale czuł się żołnierzem. A żołnierz nie analizuje rozkazów. Byli to ludzie wychowani w poszanowaniu tradycji niepodległościowych, dla których istniały sprawy warte poświęcenia życia. Przysięgali przecież:
" W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny (...) na Święty Krzyż (...) być wiernym Ojczyźnie mej (...) stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie z niewoli walczyć ze wszystkich sił aż do ofiary mego życia ..."
Szesnastoletniego Stasia moi Dziadkowie zamknęli w pokoju. Gdy wrócili z ogrodu zastali otwarte okno. Babcia wyjrzała, a Staś pomachał z daleka i krzyknął: - "Mamusiu, muszę ... ale wrócę!" - i to był ostatni widok syna. 1. sierpnia 1944 r. zginęli wszyscy.
Tu w opowiadaniach Dziadków następowała cisza. Raz tylko usłyszałam od Babci, co było później. Któż może wyobrazić sobie ból i rozpacz po stracie dzieci. O śmierci swoich synów dowiedziała się jednego dnia. Rano o Stasiu, w południe o Kazimierzu, a wieczorem o Tadeuszu.
Dziadkowie nigdy nie umieli pogodzić się ze stratą dobrze zapowiadających się dzieci. Studiowali, uczyli się. Byli ich radością i nadzieją. Jednak rozumieli ich tragiczny los związany z obowiązkiem.
W domu moich Dziadków, a dziś także u mnie jest zdjęcie trzech chłopców przepasane biało - czerwoną szarfą. Dla Mojej rodziny to wzór, to bohaterowie.
Coroczny udział w uroczystościach powstańczych pozwalał mi widzieć historię niespaczoną. Śmierć bliskich zmusza do refleksji. Pod krzyżem z husarskimi skrzydłami w Powsinie są mogiły tych, którzy przez pewien czas należeli do pokolenia przegranych, przegranych w czasie okupacji i przegranych po wojnie. Jeden z nich, Krzysztof Kamil Baczyński pisał, iż "przemierzyli najwstydliwsze z ludzkich dróg" - wojnę i "powycinali łzami ścieżki swego życia". A inny poeta dodaje, że ich życie to : "garść strachu / wiór niedokończonych marzeń / skrzynia złotych serc"
I do tych brylantów okupacyjnego społeczeństwa należeli uczestnicy Powstania Warszawskiego. I mój ojciec i jego bracia.
Dla uczestników Powstania piekło wojny nie skończyło się wraz z wiwatami kończącymi II wojnę światową w 1945 r. Dziś wiemy, że można człowieka zabić, ale to nie wystarczyło. Chciano skazać swoich przeciwników na zapomnienie. Jednak pomnik stał, a oni w tych mogiłach stali na straży. Przypominali o prawdzie i o hierarchii wartości. Było to miejsce spotkań ludzi, którzy się nie poddali. Pomnik stał się niemą lekcją historii prawdziwej. Bez słów i salw. Fakty musiały wystarczyć. Później każda uroczystość sierpniowa to nadzieja i przykład niepogodzenia się z niewolą, krzyk o polskość, nasze tradycje oparte od wieków na wartościach chrześcijańskich.
Jestem dumna z mojego ojca i jego braci. Cenię swoich Dziadków, Salomeę i Romana Komorowskich za to, że przyczynili się do budowy pomnika. Ze wzruszeniem wspominam ich opiekę nad zielenią.
Są obrazy, które jak kadr filmu są ciągle żywe. Oto ja - mała dziewczynka - siedzę na kolanach Babci w powsińskim kościele. Babcia płacze, a Dziadek milczy. Pośrodku kościoła czarnym całunem nakryta trumna.
Pamiętam wilgotny, ale ciepły dzień w lipcu. Ja, jeszcze dziecko, nakryta pelerynką, patrzyłam jak Babcia wytycza kształt zielonego "krzyża walecznych" na środku mogił. A potem razem z paniami-matkami sadzą krzewy bukszpanu. Dziś, patrząc na zielony krzyż, zawsze widzę moich Dziadków i słyszę tę ciszę, bo na mogiłach w Powsinie nigdy nie rozmawialiśmy. A ja wtedy nie rozumiałam, dlaczego Dziadkowie płaczą.
Zawsze chcieli, by godnie uczcić rocznicę śmierci synów i ich kolegów. Najpierw msza, a potem w pochodzie z kwiatami do mogił. Babcia przez wiele lat organizowała to święto, później przejęła ten obowiązek pani Barbara Kulińska i koledzy kombatanci.
Wybuch powstania brzmiał w uszach świata. Mimo osamotnienia i nie¬chęci nie można wymazać z pamięci faktów. Ich śmierć - to niemy krzyk do nas, żyjących, który umacniał nas w nadziei, dawał: wiarę i przypominał.
Z roku na rok na uroczystość sierpniową przychodziło coraz więcej ludzi. Ten udział rozumiem jako szacunek dla tych, którzy zapłacili najwyższą cenę za swoje ideały.
Swoją kartkę z pamiętnika poświęcić chcę swoim Dziadkom, Salomei i Romanowi Komorowskim, którzy nie wahając się oddali swoje Dzieci na służbę Ojczyźnie.