"W wiecznej pamięci będzie sprawiedliwy,
nie będzie się lękał smutnej nowiny". (Psalm 111)
Pamięć jest to właściwość ludzka, polegająca na tym, że dawne zdarzenia przypominają się lepiej lub gorzej, niestety dość krótka i ulotna. Na każdym cmentarzu pamięć żyje i umiera, bo "przemija postać tego świata".
W październikowy słoneczny dzień przechodzę przez bramę naszego cmentarza. Na wprost bieleją nowym tynkiem ściany kapłańskiej kapliczki grobowej. Wybudowana w czasie "urządzania cmentarza" (pierwsza ćwierć XIX w.), skromna architektonicznie, ale ważna dla pamięci, doczekała się koniecznej konserwacji i remontu.
Pierwszym pochowanym w jej krypcie był Ks. Franciszek Dąbrowski, przez 16 lat proboszcz powsiński. Żył lat 60, zmarł w 1854 r. Piastował różne ważne stanowiska i godności kościelne. Na jego nagrobku wypisano: "do modłów twoich odnosi i Zdrowaś Marya prosi".
Od tej kaplicy rozpoczynam wędrówkę po najstarszej części cmentarza. Pochowani są na nim zwyczajni ludzie, o których niewiele osób już pamięta. Jak różni byli ci ludzie, których prochy tu spoczywają, tak różne są też i ich groby. Czasem jest to prosty krzyż, skromna płyta nagrobna lub piękna kamienna rzeźba dziewczynki-aniołka na grobie Wańdziuni Kossobudzkiej. Była ona córką leśniczego z Kabat, żyła tylko 7 lat, zmarła w 1914 r. Ten jej nagrobek jest dziełem sztuki i wymaga konserwacji. W tej części cmentarza można jeszcze spotkać nieliczne XIX-wieczne nagrobki. Jakimś cudem ostały się przed bezmyślnością ludzi, którzy usuwają wszystko, co stare, bo już niemodne. A przecież te dawne i stare mają jedną wspólną cechę, zaczynającą się od "D.O.M.", co znaczy "Bogu Najlepszemu, Najwyższemu" (Deo Optimo Maximo). Śmierć była wtedy podzięką za życie. - Czy to nie piękne, czy możemy to dziś jeszcze zrozumieć? Napisy nagrobne, to ciekawe utwory literackie, opisujące życie zmarłych lub żal pozostałych. I zawsze zawierające prośbę o modlitwę, na współczesnych pomnikach już niespotykaną.
Wielka Polski historia w Powsinie: prosty żelazny krzyż z małą tabliczką: Jan Godlewski, żył 18 lat, poległ w obronie Lwowa w 1918 r., miasta zawsze wiernego i niestety utraconego.
Od północnej strony kapliczki - płaska płyta kamienna wciśnięta w ziemię: Ignacy Bawolik, "chirurg szpitalów", zmarł w 1889 r.
Nasze troski i nadzieje jednak coś niweczy raz po raz teraz i tak było również w przeszłości. Bo jak zrozumieć słowa żalu z nagrobka Juliana i Helenki Winklerów, zmarłych w odstępie trzech dni, w który już drzewo wrosło, "gdy pobożny przechodzeń o ten grób zapyta, kamień powie: tu przyszłość rodziców ukryta".
Obok stylowy, mocno spatynowany pomnik z nieziemskimi postaciami na grobie "matki Stefanii z Wyglądałów Wilczakowej i jej dwóch synów: Zbysia i Maciusia". Zginęli pod gruzami kamienicy zburzonej lotniczą bombą rosyjską, 13 V 1943 r. w Warszawie.
Kwadratowa i piękna, lecz mocno uszkodzona upływem czasu, kolumna z resztkami żelaznego ogrodzenia, nad grobem Andrzeja Rutkowskiego z Bielawy, zmarłego w 1854 r., "pachciarza" czyli dzierżawcy karczmy, też wymaga remontu. Mało czytelny, ale bardzo wymowny napis brzmi: "Boże, żyłem, boś chciał, umarłem, boś kazał, zbaw, bo możesz".
Dalej nie ma już uliczek i przejść, z trudem więc przeciskam się między grobami. Zwracam uwagę na skromną płytę i białą Madonnę na grobie Józefa i Agnieszki Masiaków z Powsina. Byli to rodzice znanego rzeźbiarza Franciszka, profesora Akademii Sztuk Pięknych.
Stylowy, okazały grobowiec Ignacego Dmochowskiego, właściciela majątku w Powsinie, jest świadectwem minionej szlacheckiej polskiej przeszłości.
I duża kwatera z nagrobkiem bankierskiej rodziny Henryka Segno z 1895 r. Ostatni męski potomek rodu Jan, zmarły w 1944 r., był właścicielem niedużego folwarku w Nadbrzeżu, potocznie zwanym Kłopotowem.
Czarny granit i wyryta w nim postać Chrystusa podczas ostatniej modlitwy w Ogrójcu, przypomina o rodzinie Madeńskich z Jeziorny. Rodzina ta pozostawiła po sobie jeszcze cenniejszy pomnik w parafii powsińskiej, ofiarując, do dziś używany kielich mszalny. Mimo upływu czasu, Msza św. "po staremu się odprawia", najczęściej za dusze zmarłych.
Parę kroków dalej, wśród innych, Czesław Mrówka z Kabat. Znała go cała parafia. Chętnie pomagał innym. Jego zabiegom mieszkańcy zawdzięczają utwardzenie i oświetlenie ul. Gąsek. Wieczną radość daj mu, nasz Panie.
W cieniu starych kasztanów spoczywa organista powsiński Stefan Pindelski, zmarły w 1938 r. On to z uzdolnionych muzycznie chłopców stworzył orkiestrę, która wraz z chórem grała i śpiewała w czasie uroczystości.
Uliczka, a właściwie kręta ścieżka i trzy groby, obok których nie mogę przejść obojętnie: - Tadzio Zacierka, lat 9, jechał z klasą szkolną z Jeziorny, w marcu 1952 r., na rekolekcje do Powsina. Przez nieuwagę zginął pod kołami kolejki; - Janek Masiak, lat 14, wracał ze szkoły w pół roku później. Ginie w tym samym miejscu, pod Klarysewem, pod kołami kolejki; - Grzesio Filipiak, lat 18, ratuje tonącego kolegę, a sam ginie w nurcie Wisły, w 1954 r. Wszystkich ich znałem i z rozrzewnieniem wspominam.
Opadłych liści coraz więcej. Z trudem w zachodzącym słońcu dostrzegam grób rodziny Rossmannów (Andrzej, oficer Armii Krajowej, ostatni dziedzic na Bielawie).
Już cmentarna studnia, a w jej pobliżu dość zaniedbany grób Felicji Rotstein, Żydówki z Jeziorny, uratowanej z pogromu przez okolicznych mieszkańców i probostwo w Słomczynie.
Z powrotem dotarłem do południowej ściany kapliczki. Na jej białej ścianie - nieduża marmurowa tabliczka z fotografią i napisem: "Ks. Henryk Makowski, żył 66 lat, w kapłaństwie 33 lata". Z pewnością niewiele już osób go pamięta. Duszpasterzował przy kaplicy w Klarysewie zaledwie przez półtora roku. Zmarł w styczniu 1967 r. w Jeziornie. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył Biskup Wacław Majewski, niegdyś wikary powsiński.
W tej części wspomnienia zdołałem przywołać na pamięć zaledwie kilkanaście postaci spośród tysięcy, jakie spoczywają na naszym cmentarzu. Wierzę, że imiona ich wszystkich zapisane są w "wielkiej Bożej księdze".
Wychodząc, już w bramie przypominam sobie słowa Romana Brandstaettera, pisarza katolickiego żydowskiego pochodzenia: "Modląc się za zmarłych, modlimy się już za siebie".
W październiku 2004 r.
Rozmowy o wierze - czy każdy może mieć pogrzeb katolicki
"Czy wolno księdzu odmówić obrzędów pogrzebowych?" - oto kolejny problem do dyskusji w ramach cyklu "Rozmowy o naszej wierze". Wypowiedzi w tej kwestii dzielą się na wyraźne dwie, opozycyjne względem siebie, grupy:
- "Jeżeli zmarły za życia w żaden sposób nie był związany z Kościołem, odrzucał Sakramenty, nie żył po chrześcijańsku albo za życia walczył z Bogiem, był wojującym ateistą - Kościół może odmówić obrzędów"; "Jeżeli zmarły nie praktykował wiary katolickiej, nie chodził do kościoła, to chyba właściwie już za życia nie chciał mieć pogrzebu z obrzędami w kościele. Rodzina zmarłego powinna być na to przygotowana" - to charakterystyczne odpowiedzi wśród tych, którzy prawo odmowy uznają.
- "Skoro człowiek został przyjęty przez chrzest do grona katolików, to niezależnie od tego kim był, jak żył, czy w jaki sposób umarł - ksiądz powinien odprawić pogrzeb, a przy Sądzie Ostatecznym Pan Bóg zmarłego osądzi"; "Jeśli Bóg jest miłością, jeśli wzorem zachowań Kościoła i katolika jest wybaczanie, itp., to Kościół nie może odmówić pochowania człowieka. Czy obrzęd pogrzebowy to tylko formalności i zasady, czy akt, wartość spójna z nauką Chrystusa"; "To, że ktoś nie chodzi do kościoła, nie jest powodem do odmówienia pochówku. Każdy człowiek może w ostatniej chwili nawrócić się" - takie myśli przewijały się w odpowiedziach tych, którzy prawa do katolickiego pochówku oczekują bezwarunkowo.
Jak widać postawy obu grup są jednoznaczne, a nawet autorytarne. Czy możliwy jest wobec tego jakiś kompromis pomiędzy nimi? Wydaje mi się, że tak. Zbudować go można poprzez odważne rozpoznanie problemu, a następnie rozstrzygnięcia władz kościelnych. Z jednej strony mamy bowiem poważny brak wiedzy wiernych na temat sakramentów, sakramentaliów i przepisów kościelnych, z drugiej zaś - przekonanie o zupełnej dowolności postaw wśród księży. Nazywając rzecz po imieniu: gdy jeden proboszcz odmówi, to drugi pochowa. Nie można udawać, że problemu nie ma. Trzeba zmierzyć się z nim pragmatycznie. Jest bowiem tak, że w małych, lokalnych społecznościach, np. na wsiach i w małych miasteczkach, itp., gdzie wszyscy się znają, duszpasterz ma możliwość wyrobienia sobie własnej opinii o postawie religijnej i życiowej zmarłego. Wówczas jego postępowanie w uzasadnionych przypadkach jest rygorystyczne, ale - niestety - czasem bywa błędne, okrutne. W zestawieniu z dużymi miastami, gdzie parafie liczą dziesiątki tysięcy osób, proboszcz może znać tylko garstkę swoich wiernych, a na cmentarzach komunalnych chowa się absolutnie każdego, gdy rodzina okaże świadectwo chrztu - jest to szczególnie niesprawiedliwe. Pogrzeby ze Mszą Świętą i całym rytuałem katolickiego pochówku mają bowiem osoby, które za życia nie tylko nie miały żadnej łączności z Kościołem, ale były wręcz wielbicielami wrogich ideologii. Jak to się ma do ludzi z tych małych społeczności, odrzuconych dlatego, że nie ułożyło im się życie rodzinne, popadły w rozpacz nałogu lub chorobę psychiczną, skutkującą samobójstwem? Oczywiście, takie przypadki są sporadyczne, ale jednak się zdarzają i budzą olbrzymi rezonans społeczny. Osobiście najbardziej razi mnie, gdy Kościół chowa z pompatyczną ceremonią ludzi z tzw. świecznika: znanych polityków, sławnych artystów, itp., nie zważając na ich publiczny negatywny stosunek do Kościoła rzymsko-katolickiego, natomiast odmawia tego aktu miłosierdzia w przypadku prostych ludzi, choćby i z czysto prawnego punktu widzenia zasłużenie. Pamiętam relacje w telewizji z uroczystego pogrzebu w katedrze Notre Dame, legendarnej świątyni katolickiej Paryża, jednego z prezydentów Francji, zdeklarowanego socjalisty, który - mówiąc oględnie - Kościoła i księży do życia w ogóle nie potrzebował. I doniesienia prasowe z jakiejś mieściny w Polsce, że ksiądz odmówił pogrzebu wobec kilkunastoletniego chłopca, który popełnił samobójstwo. Czy taki chłopak w chwili tego strasznego czynu w pełni odpowiadał za siebie? Jakie musiało być jego cierpienie, czy choćby charakterystyczna dla tego wieku młodzieńcza głupota? Czy prośba zrozpaczonej matki, normalnie praktykującej, zasłużyła na bezwzględne odrzucenie?
Od zawsze omawiany problem wzbudzał emocje w społeczeństwie, dzielił wiernych, a niektórych nawet oddalał od Kościoła. Dlatego regulacje prawne w tym zakresie powinny być bardziej upublicznione przez władze kościelne, no i jednolicie stosowane. Przysłużyłyby się temu jasne, czytelne dla wszystkich kryteria. A więc: albo ceremonia pogrzebowa w kościele przysługuje każdemu, kto był ochrzczony, czyli według kryteriów formalnych, a wykluczenie dotyczyłoby tylko osoby, która za życia publicznie lub z urzędu zwalczała Kościół i wiarę chrześcijańską, profanowała Boga i sacrum. Albo odwrotnie: możliwe byłyby różne wykluczenia, ale - po szerokich konsultacjach społecznych - precyzyjnie zdefiniowane, sklasyfikowane i podane wiernym z dokładnym wytłumaczeniem sensu postanowień władzy kościelnej w danej kwestii.
Oczywiście, zapewne funkcjonują przepisy odnoszące się do tego problemu, ale kto spośród świeckich ma możliwość je poznać? Źródła prawa są adresowane tylko do duchownych. Aktualnie kapłan staje wobec problematycznej sytuacji sam i musi rozstrzygać spór sprzecznych racji, często popadając w konflikt albo z rodziną zmarłego, albo z własnym sumieniem.
Być może moja wizja prostych rozwiązań jest zbyt naiwna, dyletancka, ale wiem jedno - z pewnością problem dojrzał do nowych prawnych rozstrzygnięć. Polaryzujące się postawy wiernych, czego świadectwem są wypowiedzi ankietowe, nie służą budowaniu jedności wspólnoty Kościoła. Jedni zgorszeni, inni oburzeni - tak było z pogrzebem Czesława Miłosza w świątyni na Skałce. Wszyscy wierni oczekiwali jakiejś jednoznacznej, oficjalnej wypowiedzi władz biskupich. A tu - cisza. Czy tak jest lepiej, mądrzej? Nie wiem, ale sądzę, że nie.
Same dyskusje wokół tematu, nie załatwią problemu. I jeśli te omawiane ankiety kończyłyby żywot w biurku księdza proboszcza lub w moich notatkach, byłoby to bez sensu. Wierzę jednak, że publiczne stawianie problemu, między innymi i w prasie katolickiej, wywierać będzie pozytywną presję w kierunku koniecznych zmian.
Maria Zadrużna
Nota redakcyjna do artykułu "Rozmowy o wierze:- Czy każdy może mieć pogrzeb katolicki?"
Artykuł pani Marii Zadrużnej wzbudził gorącą dyskusję na posiedzeniu kolegium redakcyjnego naszego miesięcznika parafialnego, w wyniku której uznaliśmy za konieczne uzupełnienie artykułu o notę duszpasterską, wyjaśniającą stanowisko Kościoła.
Trzeba rozróżnić pochówek na cmentarzu, do którego mają prawo wszyscy mieszkańcy danej parafii, bez względu na to, kim kto był za życia, od pogrzebu, a ściślej - od religijnych obrzędów pogrzebowych. W tym ostatnim przypadku decyduje tylko i wyłącznie władza kościelna, a nie " szerokie konsultacje społeczne". Urząd Nauczycielski Kościoła (biskupi pod zwierzchnictwem papieża), decyduje o ustanowieniu prawa powszechnego dla całego Kościoła. Jest nim Kodeks Prawa Kanonicznego. Odnośnie obrzędów pogrzebowych, Kodeks postanawia w kanonie 1184 i 1185: "Jeśli przed śmiercią nie dali żadnych oznak pokuty, pogrzebu katolickiego powinni być pozbawieni:
- notoryczni apostaci, heretycy i schizmatycy;
- osoby, które wybrały spalenie swojego ciała z motywów przeciwnych wierze chrześcijańskiej;
- inni jawni grzesznicy, którym nie można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych.
Gdy powstaje jakaś wątpliwość, należy się zwrócić do miejscowego ordynariusza, do którego decyzji należy się dostosować". "Pozbawienie pogrzebu zawiera w sobie także odmowę odprawienia jakiejkolwiek Mszy świętej pogrzebowej".
Trzeba zaznaczyć, że w powyższych kanonach - przepisach - chodzi o całkowite pozbawienie prawa do pogrzebu katolickiego. W naszej społeczności lokalnej jest to rzadki przypadek. Natomiast częściej stosuje się ograniczenia, czy też zmianę organizacji pogrzebu, jak np. odprawienie najpierw obrzędów nad trumną na cmentarzu, a potem Msza św. w kościele. To nie jest pozbawienie obrzędów religijnych. Prawo kanoniczne jest z natury rzeczy ogólne, formułowane dla użytku całego Kościoła. Istnieje też prawo partykularne, ustanowione dla Kościoła lokalnego. W czerwcu 2003 r. weszły w życie uchwały IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej. W części VI "Kult Boży", czyli obrzędy religijne, na temat pogrzebu chrześcijańskiego, statut nr 333 postanawia: "W wypadkach określonych w kan. 1184 KPK, proboszcz parafii zmarłego ma prawo odmówić pogrzebu katolickiego, ma prawo także dokonać ograniczeń w ceremoniach pogrzebowych. Odmowa lub ograniczenie katolickiego pogrzebu powinny posiadać również charakter wychowawczy."
Robienie katalogu - zestawu sytuacji szczegółowych, w sprawach religijnych jest wątpliwe, ponieważ życie duchowe człowieka różni się zasadniczo od okoliczności podawanych np. w kodeksie prawa cywilnego.
Proboszcz parafii osoby zmarłej decyduje o kształcie obrzędów religijnych w oparciu o zasady podane wyżej. Na przykład: o pogrzebie samobójcy rozstrzyga statut nr 334 IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej: "Nie należy odmawiać pogrzebu katolickiego samobójcom, jeśli wiadomo, że do śmierci doszło wskutek choroby psychicznej". Tę zasadę Kościół stosuje już od kilkunastu lat.
Kończąc tę krótką notatkę, trzeba przypomnieć, że katolikiem człowiek staje się za życia, a nie dopiero po śmierci. Decydującą staje się okoliczność, czy człowiek, schodząc z tego świata, pojednał się z Bogiem i wspólnotą Kościoła. Jeśli nastąpiła śmierć nagła czy gwałtowna, to decyduje jego życie religijne, łączność z Sakramentami, ze wspólnotą Kościoła. Kiedyś zapytano żonę zmarłego, czy za życia rozmawiała z mężem, by przystąpił do Sakramentów św., czy proponowała sprowadzenie kapłana do łoża chorego? - Nie! - Postawa roszczeniowa wobec Kościoła w niektórych wypadkach jest nie na miejscu. Tego typu żądania stawiane duszpasterzom, z powoływaniem się na Miłosierdzie Boże, nie są właściwe. Bóg bowiem jest również sprawiedliwy, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Każdy człowiek ma prawa, ale i obowiązki, które powinien wypełniać.
Należy współczuć rodzinom, gdy ktoś im bliski odszedł od obowiązków wobec Boga i Kościoła. Trzeba też uszanować jego wolę i decyzję. "Na siłę" po śmierci nie wolno umieszczać go w kościele.
ks. Jan Świstak
powrót na górę strony
Wokół filmu o biskupie Woroniczu
W ostatnim czasie powstał krótki film z udziałem naszych parafian p.t." Jan Paweł Woronicz - człowiek trudnych czasów". Autorem scenariusza i reżyserem jest Pan Marek Tkacz, którego poprosiłam o krótką rozmowę na temat filmu.
Teodozja Placzke: Jako mieszkańcy Powsina jesteśmy związani z osobą Jana Pawła Woronicza z racji jego dwunastoletniej
pracy duszpasterskiej w naszym kościele. Mamy więc szczególną satysfakcję, że doszło do powstania filmu, który przyczyni się do upowszechnienia wiedzy o tej szczególnej i mało znanej postaci, która zapisała się przede wszystkim w narodowej, ale i w naszej lokalnej historii. Zanim przejdziemy do rozmowy na temat wrażeń po obejrzeniu filmu, proszę o zapoznanie czytelników z okolicznościami, które doprowadziły do jego realizacji.
Marek Tkacz: Do powstania filmu przyczynił się ks. proboszcz Jan Świstak, który od wielu lat interesuje się postacią Woronicza. Któregoś dnia swoją wiedzą na temat Woronicza podzielił się z panem Józefem Węgrzynem - prezesem firmy producenckiej Media Corporation. W efekcie tej rozmowy już kilka dni później realizowaliśmy pierwsze zdjęcia filmowe. Na początku przeprowadziliśmy sondę wśród mieszkańców Krakowa i Warszawy pytając - kim był Jan Paweł Woronicz. I co ciekawe? Ludzie odpowiadali, że być może był to pisarz, generał, muzyk, aktor, lekarz, biegacz, a może był związany z telewizją. Natomiast prawie wszyscy wiedzieli, że jest taka ulica w Warszawie i że mieści się tam Telewizja Polska. Tylko kilka osób wiedziało, kim był Woronicz.
Myślę, że po obejrzeniu filmu będziemy więcej wiedzieć o tej nieznanej, zapomnianej, ale kiedyś sławnej i znaczącej postaci w Rzeczypospolitej. Woronicz spoczął przecież na Wawelu, wśród wielu innych znakomitych postaci zasłużonych dla Polski i być może - choćby dlatego - powinniśmy wiedzieć, kim był.
T.P. Pierwsze wrażenia podczas oglądania to miłe zaskoczenie, że film o charakterze edukacyjnym może być tak interesujący, pozbawiony dłużyzn i nudy. Kiedy jednak obejrzałam ostatnią scenę zabrakło mi napisu c.d.n. Film trwa tylko około 25 minut, więc może z konieczności przedstawia Jana Pawła Woronicza prawie wyłącznie jako wybitnego kaznodzieję, poetę, i znawcę sztuki. Woronicz to także biskup w Krakowie, a później prymas i senator w Królestwie Polskim. Jak jego osobowość, zainteresowania i wybory polityczne wpłynęły na losy narodu polskiego?
M.T. Można powiedzieć, że Jan Paweł Woronicz ( 1757 - 1829 ) to postać o bogatym życiorysie. Zarówno Prymas Józef Glemp jak i kard. Franciszek Macharski - uczestnicy programu - zgodni byli, że postać Woronicza warta jest naszej uwagi. Prymas podkreślał jego zasługi dla Polski w trudnym okresie tuż po utracie państwa i pierwszych latach zaborów. Warto dodać, że Prymas Glemp doskonale wiedział, że w latach 1803 - 1815 Woronicz był proboszczem w Powsinie.
Chociaż Woronicz był przede wszystkim osobą duchowną to swoje zasługi ma także w sztuce. Będąc biskupem Krakowa odnowił Pałac Biskupi i uczynił go miejscem pamięci narodowej. Tam zgromadził dzieła malarskie przypominające najwspanialsze lata Rzeczypospolitej. Obrazy te były swoistą terapią na smutną rzeczywistość okresu zaborów. Pałac Biskupi pełnił rolę edukacyjną wobec narodu polskiego. Bp Woronicz organizował tu spotkania literackie, podczas których dyskutowano o losach kraju. Nie walczył bronią, ale słowem. Nie jątrzył, ale łagodził. Oczywiście można mu zarzucać, że był zbyt łagodny, ustępliwy wobec zaborcy. Ale czy inne formy walki np. zbrojnej miały wtedy szanse realizacji? Czy rozbity naród, podzielony przez trzy mocarstwa miał szanse siłą wybić się na niepodległość? Być może Woronicz był zdania, że do zbrojnej walki o wolność trzeba się przygotować. Tym przygotowaniem miała być praca nad zachowaniem polskości i wiary, a także pamięć o chlubnej przeszłości.
Woronicz był zwolennikiem sprowadzenia na Wawel szczątków dwóch naszych bohaterów narodowych: księcia Józefa Poniatowskiego i generała Tadeusza Kościuszki. Nad ich trumnami wygłosił płomienne kazania, a same pogrzeby stały się wielkimi manifestacjami patriotycznymi. Myślę, że to już wystarczy, by pokazać, iż Woronicz ma swój niemały wkład w historię Polski. Dziś jednak oprócz historyków i badaczy literatury niewielu ludzi wie o dorobku literackim, społecznym, politycznym biskupa Woronicza.
T.P. Często słyszy się, że Jan Paweł Woronicz to postać kontrowersyjna, głównie z powodu kompromisowej postawy wobec zaborców, czego wymownym przykładem był jego czynny udział w koronacji cara Mikołaja I na króla Królestwa Polskiego. Pamiętając o słowach " A ty kimże jesteś byś osądzał bliźniego " spróbujmy jednak ocenić wydarzenia historyczne na które niewątpliwie miał wpływ bohater filmu po to przede wszystkim, aby spróbować zrozumieć dramat "człowieka trudnych czasów".
M.T. Lubimy wydarzenia i ludzi szufladkować, oceniać w kategoriach dobry lub zły. Woronicz jest po prostu postacią tragiczną. Czasy, w których żył to ostatnie lata I Rzeczypospolitej, okres reform państwa, Konstytucji 3 Maja, rozbiorów Polski i niewoli. To czas, kiedy jedni próbowali ratować Polskę przed upadkiem, inni zaś bronili starego ładu. Woronicz - ksiądz, poeta, kaznodzieja, biskup, prymas, senator z konieczności brał udział w owych wydarzeniach. Będąc osobą publiczną musiał podejmować decyzje, zajmować określone stanowisko. Nie było to łatwe. Na czym polegał jego tragizm?
Otóż wierzył w ludzi i idee, które później okazywały się nietrafne. Wierzył, że postanowienia Sejmu Wielkiego, uchwaloną Konstytucję 3 Maja uda się wprowadzić w życie. Niestety stało się inaczej. Wierzył w udany zryw Kościuszki. Powstanie kościuszkowskie również upadło i Polska straciła suwerenność. Wtedy pojawił się Napoleon Bonaparte i rozbudził w Polakach wiarę w wolną Polskę. Uwierzył w to i Woronicz. Po kilku latach okazało się, że na próżno. Kiedy decyzją Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku ustanowiono Królestwo Polskie pod protektoratem Rosji, bp Woronicz wierzył, że może teraz uda się choćby odrobinę suwerenności zachować. Car, który był jednocześnie prawnie ustanowionym królem Królestwa Polskiego wiele Polakom obiecywał. Dał się na to nabrać i Woronicz. Oczywiście można zapytać, czy powinien był on wierzyć w obiecanki cara i poddać się nowo ustanowionemu porządkowi w państwie? Większość elit polskich postąpiła wtedy podobnie jak Woronicz. Ta droga też nie prowadziła ku wolności. Ale stało się to oczywiste dopiero kilka lat później.
T.P. Na zakończenie filmu usłyszymy, że Jan Paweł Woronicz to Europejczyk. Dzisiejsza zjednoczona Europa, jak wszyscy wiemy odwołuję się do różnych wartości, ale nie do patriotyzmu narodowego i na pewno nie do chrześcijaństwa, a przecież te wartości stanowią o tożsamości Woronicza. Jeśli mimo to, można go nazwać Europejczykiem we współczesnym rozumieniu tego słowa, to albo Woronicz był postacią mało wyrazistą, albo słowo Europejczyk jest tak pojemne, że aż niemożliwe do zdefiniowania.
M.T. Ksiądz Woronicz zawsze podkreślał, zwłaszcza w swoich kazaniach, słowiańskie pochodzenie Polaków i szczególną rolę Polski, którą wyznaczył jej sam Bóg. Chrzest Polski uważał wręcz za przymierze zawarte z Bogiem. Ważne dla niego było też to, co wspólne Europie, a mianowicie chrześcijaństwo z tradycją biblijną i antyk grecko-rzymski. To są filary, na których opiera się nasze wspólne europejskie dziedzictwo. I w tym sensie o Woroniczu - Europejczyku w filmie mówi prof. Andrzej Borowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Kim był? Uważam, że trafnie ocenia go współczesny mu Kazimierz Brodziński, który o prymasie napisał: "wychowaniec samej tylko religii i narodu, z Biblią i kroniką w ręku, nie zwracając uwagi na postęp i zdanie nowego świata, wzniosły w starożytnej postaci swojej, sam jeden stoi w swym czasie, jak nad gruzami zapomnianego kościółka stary modrzew, wieczną zielonością i szumem swoim do dumania wzywając".
Myślę, że postać Jana Pawła Woronicza właśnie zmusza nas do "dumania", do refleksji nad nim samym i nad Polską tamtych czasów.
T.P. Rzeczywiście, słusznie przywołał Pan potrzebę " dumania", ponieważ wydaje się, że właśnie bogate w wydarzenia historyczne i bardzo aktywne życie Woronicza przedstawione w filmie daje różnorodny materiał do refleksji, przede wszystkim nad ogromną odpowiedzialnością osób publicznych, których postawy rozstrzygają o losach całych społeczności i to czasem na długie lata. Ten problem jest aktualny w każdym czasie, również dziś.
Dziękuję Panu i wszystkim, którzy przyczynili się do powstania filmu. Serdecznie dziękuje za rozmowę.
rozmawiała Teodozja Placzke
Drużyna z Powsina
Ciekawe jak wiele osób z naszej parafii wie, że w Powsinie mamy drużynę piłkarską. Na pewno jeszcze mniej ma świadomość, że drużyna ta już od 10 lat z powodzeniem gra w amatorskich ligach szóstek oraz siódemek piłkarskich. Jest więc dobra okazja do krótkiego podsumowania tego okresu.
We wrześniu minęło dokładnie 10 lat od dnia, kiedy powstała drużyna i niezmiennie od 1994 roku gra pod nazwą POWSIN. Jako zespół debiutowaliśmy w rozgrywkach Mokotowskiej Ligi Szóstek. W tym okresie kolor niebieski był dominującym w barwach strojów drużyny. Miejscem rozgrywek było osiedlowe boisko na Czerniakowie, u zbiegu ulic Czerniakowskiej i Gagarina. Tam właśnie miał miejsce nasz pierwszy mecz na arenie "międzynarodowej", który rozegraliśmy z ówczesnym mistrzem ligi. Pierwszy mecz i wielka niespodzianka dla kibiców. Drużyna nikomu nieznana pokonuje mistrza 1:0. Pierwsza bramka, którą strzelił Tomek Chudziak i pierwsze zwycięstwo. Potem bywało różnie, ale Powsin wyrobił sobie opinię drużyny walczącej i grającej do końca, niezależnie od wyniku. W tej lidze spędziliśmy 2 sezony i z perspektywy czasu należy przyznać, że gra tam była dobrą szkołą uczącą nas twardej gry i odporności psychicznej. Trzon naszej drużyny w tamtym czasie stanowili Artur Bieliński, Zbyszek Milewski (kapitan drużyny) i jego brat Michał, Jacek i Robert Krupińscy oraz Tomek Chudziak. Grali z nami również Andrzej Przygodzki, Arek Latoszek, Sławek Bieliński, Rafał Wiśniewski i Maciek Stolarczyk.
W kolejnych latach zaczęło powstawać coraz więcej lig amatorskich. Jesienią 1996 roku postanowiliśmy zmienić klimat i wystartowaliśmy w lidze na Wierzbnie. Drużyna zmieniła też barwy na czarno-białe, którym jest wierna do dnia dzisiejszego. W lidze tej spędziliśmy 6 lat odnosząc największe jak dotąd sukcesy, rzadko kiedy zajmując miejsce poza podium. Szczytowym osiągnięciem było zdobycie mistrzostwa ligi jesienią 2000 roku. Być może to przypadek, ale faktem jest, że ostatni mecz zapewniający nam mistrzostwo rozegraliśmy 19 listopada, czyli w dniu patronki naszej parafii św. Elżbiety. Były również indywidualne osiągnięcia zawodników jak zdobycie przez Andrzeja Przygodzkiego korony króla strzelców.
W trakcie tych 6 sezonów niestety nie omijały naszej drużyny kontuzje, powodując rezygnacje z gry m.in. Arka Latoszka czy Rafała Wiśniewskiego. Drużyna ulegała zmianom. Odeszli z drużyny Artur Bieliński, Sławek Bieliński i Maciek Stolarczyk. Niektórzy z nich dbają teraz o atmosferę na trybunach oraz o to by nie zabrakło nowych zawodników do naszej drużyny. W miejsce piłkarzy, którzy rezygnowali z gry pojawiali się inni. Tu trzeba zaznaczyć, że ważną regułą była kwestia pochodzenia, mianowicie nowy zawodnik powinien być z naszej parafii. Jedynym odstępstwem było przyjęcie bramkarza - Arka Filipiaka, pochodzącego z sąsiedniej parafii na Ursynowie, który jednak bardzo szybko "zaaklimatyzował" się w drużynie Powsina. Inne nowe twarze to Grzesiek Nowosielski, Robert Milewski, Piotrek Karaszewski i Jerzy Jurek .
Te 6 sezonów w lidze na Wierzbnie upłynęło bardzo szybko i przyszedł czas na kolejne zmiany. Jesienią 2002 roku zaczęliśmy rozgrywki w Mokotowskiej Lidze Siódemek na boisku przy liceum Królowej Jadwigi przy ul.J.P.Woronicza, gdzie występujemy do dnia dzisiejszego. Obecnie nasza drużyna ma przydomek "Szachownice", pochodzący od znajdującej się na naszych koszulkach czarno-białej szachownicy. Kolejna zmiana ligi i kolejne roszady w składzie. Pojawiają się nowe twarze tj. Kuba Woźniak, Artur Melnik, Michał Wojciechowski, Maciek Szewczyk i Artur Dębski.
Należy tu wyjaśnić, że rozgrywki tego typu opierają się na podobnych zasadach jak liga zawodowa. Są tylko nieliczne różnice jak na przykład zmiany "hokejowe" tzn., że ten sam zawodnik może pojawić się na boisku kilka razy w ciągu meczu, poza tym brak spalonych oraz czas gry 2x30 minut i kary za używanie wulgarnych słów.
W artykule tym nie może zabraknąć kilku słów o naszych kibicach, bo prawdziwa drużyna bez nich nie istnieje. Powsin posiada grupę kibiców, która stale przyjeżdża na mecze i dopinguje poczynania zespołu. Niestety są tacy kibice, którzy już nigdy nie obejrzą naszych meczów, bo już ich nie ma pośród nas, ale myślę, że o nich pamiętamy i zawsze będziemy pamietać.
Zachęcamy wszystkich do przyjeżdżania i kibicowania drużynie Powsina lub śledzenia naszych poczynań na stronie internetowej (adres strony:
www.wilanowska.waw.pl/mls2004).
"Tylko Powsin , ukochany Powsin
Dziś parafia czeka na zwycięstwo twe ......"
Drużyna z Powsina
powrót na górę strony
Tryptyk muzyczny w sanktuarium
Wydawało się, że sezon koncertowy w sanktuarium powsińskim mamy za sobą i że jedyne koncerty jakie nas czekają, to jesienne koncerty na dwa świerszcze i wiatr w kominie. Z tym większą przyjemnością chciałbym zapowiedzieć trzy wydarzenia muzyczne jakie będą miały miejsce w listopadzie w naszym kościele pod wspólnym tytułem "Tryptyk". Zostaną one zorganizowane przy współudziale i wsparciu finansowym Urzędu Dzielnicy Wilanów.
Pierwszy koncert poświęcony będzie pieśni patriotycznej i wojskowej w wykonaniu najstarszego w Polsce chóru - Towarzystwa Śpiewaczego "HARFA". Jak łatwo domyślić się, występ odbędzie się w dniu Święta Niepodległości, 11 listopada o godzinie 17.00. Chór męski został założony w 1906 roku przez Wacława Lachmana, dyrygenta i kompozytora. W czasie blisko stuletniej działalności zespół odnosił niezliczone sukcesy artystyczne, nie przerywając aktywności nawet w okresie okupacji hitlerowskiej, kiedy tajne próby i koncerty odbywały się w warszawskich kościołach. W 1993 roku "HARFA" ozdobiła swoim śpiewem Pasterkę celebrowaną przez Ojca Świętego w Bazylice św. Piotra w Rzymie. W Powsinie chór zaśpiewa szereg popularnych pieśni patriotycznych i wojskowych, począwszy od "Roty", na "Marszu I Brygady" skończywszy.
Drugi koncert będzie szczególnie atrakcyjny dla miłośników skrzypiec i wielbicieli talentu Konstantego Andrzeja Kulki. Towarzyszyć mu będą muzycy z zespołu "Camerata Vistula". Główny wykonawca oraz zespół są tak szeroko znani w kraju i na świecie, że nie trzeba ich specjalnie przedstawiać publiczności powsińskiej. W niedzielę, 21 listopada, o godzinie 17.00 w sanktuarium powsińskim artyści zagrają utwory wybitnego, choć mniej znanego kompozytora polskiego, Karola Lipińskiego (1790-1861) - Polonezy op. 9, Kaprys D-dur op. 29 i Trio op. 12.
Na 28 listopada, kolejną niedzielę, tradycyjnie na godz. 17.00 zaplanowano koncert kwintetu instrumentów dętych "Capella Zamku Rydzyńskiego". Zespół występuje od 1985 roku, a jego intrygująca nazwa związana jest z mecenasem artystów, którego siedzibą jest zamek Sułkowskich w Rydzynie w Wielkopolsce. Nie mniej intrygujący jest fakt, że od 1993 roku Capella jest reprezentacyjnym zespołem muzyki myśliwskiej Polskiego Związku Łowieckiego! Podczas koncertu w Powsinie będzie oczywiście grana muzyka myśliwska - tradycyjna i przetworzona artystycznie (Weber, Rossini, Kurpiński), ale nie tylko - w programie będą również utwory klasyków (m.in. Purcella i Haendla), cytaty z wielkich oper i baletów, a także współczesnych filmów i musicali.
Organizatorzy serdecznie zapraszają stałą publiczność "filharmonii powsińskiej", ale również mieszkańców, którzy nie są zdeklarowanymi melomanami. Koncerty będą na pewno wielką atrakcją, tym bardziej że przed każdym z nich usłyszymy słowo o muzyce, przygotowane przez znanego muzykologa, publicystę i działacza muzycznego Zbigniewa Pawlickiego.
Tomasz Gutt
powrót na górę strony
Nie wolno prawdzie kazać, by za drzwiami stała
(korespondencja naszego czytelnika)
Aż wierzyć się nie chce, że minęło już 20 lat od męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Poznałem tego charyzmatycznego kapłana podczas mszy za Ojczyznę we wrześniu 1982 r. Ten szczupły, skromny kapłan pochodzący z ziemi białostockiej znalazł wielkie uznanie za homilie, które wygłaszał w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu i za podejście do ludzi pracy, których został kapelanem. Przyszło mu sprawować tę funkcję w ciężkich czasach stanu wojennego. Władza komunistyczna ostro zwalczała objawy nieposłuszeństwa. Tysiące ludzi emigrowało, wielu siedziało w więzieniach i obozach internowania. Z pracy zwalniano pod byle pretekstem. Wtedy w żoliborskim sanktuarium znaleźli się księża, którzy postanowili przywrócić Narodowi nadzieję. Ksiądz Jerzy Popiełuszko i ks. prałat Teofil Bogucki zaczęli piętnować zło, które czyniła w Polsce ówczesna władza. Na msze za Ojczyznę przyjeżdżały tysiące ludzi z całej Polski. W czasie homilii płynęły słowa zaczerpnięte z Ewangelii, które dodawały otuchy. Ludzie wracający z tych mszy czuli się podbudowani. Widzieliśmy, że kościół ciągle był pod obserwacją SB i milicji. Z biegiem czasu msze za Ojczyznę stały się sławne w Polsce i za granicą. Słowa krytyki, które głosił ksiądz Jerzy, były nie do przyjęcia dla władz. Dlatego prowadzona była przeciw niemu kampania oszczerstw w prasie. Podejmowano próby zastraszenia, skompromitowania, nawet aresztowano księdza pod pretekstem gromadzenia materiałów wybuchowych. Ksiądz Jerzy występował w obronie robotników, ale nie nawoływał do przemocy. Jego hasło "zło dobrem zwyciężaj" - było wypisane na sztandarach. Ksiądz Jerzy Popiełuszko miał swoją wizję Polski niepodległej, wolnej, sprawiedliwej i praworządnej. Z Jego ideałami zaczęły utożsamiać się miliony ludzi. Władza, która nie znosiła sprzeciwu, uznała, że jest to zbyt niebezpieczne dla niej. Wtedy musiał paść rozkaz - zabić księdza. Znaleźli się ludzie - pracownicy SB, którzy dokonali makabrycznego morderstwa w okolicach Torunia. Okoliczności śmierci nigdy nie zostały do końca wyjaśnione, jej inspiratorzy pozostali bezkarni, a bezpośredni sprawcy tej zbrodni przebywają już na wolności i pewnie dobrze im się powodzi. Po usłyszeniu informacji o porwaniu ks. Jerzego - dowiedziałem się o tym z radia Wolna Europa - udaliśmy się ze znajomymi na modlitewne czuwanie. Wkrótce ogłoszono w kościele, że ksiądz został zamordowany. Co wtedy czuliśmy, będę pamiętał do końca życia. Niezapomnianym wydarzeniem był pogrzeb księdza Jerzego przy kościele na Żoliborzu. Setki tysięcy ludzi w modlitewnym milczeniu zajęło wszystkie ulice w pobliżu. Niektórzy śmiałkowie weszli na dachy budynków i drzewa. Były tam tysiące kolorowych transparentów, które cytowały słowa zamordowanego księdza zaczerpnięte z kart Pisma Świętego. Pogrzeb trwał kilka godzin i przemienił się w solidarnościową demonstrację. Ludzie swoją postawą pokazali wtedy, co sądzą o władzy. Do grobu ks. Popiełuszki przybywa corocznie tysiące ludzi, aby złożyć hołd męczennikowi za wiarę i ojczyznę. Ksiądz Jerzy żyje w naszych sercach, bo oddał życie za naszą wiarę. Tej śmierci było władzy za mało. W krótkim czasie w tajemniczych okolicznościach zginęli następni księża. Dlatego tak bulwersujące dla mnie jest to, że niektórzy ''solidarnościowi opozycjoniści'' z lat stanu wojennego, którzy wtedy w kościele znaleźli oparcie, teraz są największymi antyklerykałami. Tak odpłacają za dobro, którego doznali od księdza Popiełuszki. Na zakończenie zacytuję jedno z haseł tego wspaniałego kapłana: ''Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać by za drzwiami stały''.
Bogdan Komosa
powrót na górę strony
NOWY KAPŁAN, STUDENT - REZYDENT W NASZEJ PARAFII
W dniu 30 września br. Kuria Metropolitalna Warszawska przysłała do naszej parafii ks. Włodzimierza Timoszenkę, kapłana z Archidiecezji Matki Bożej w Moskwie. Ks. Arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz skierował Ks. Włodzimierza na studia na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych. W przyszłości ks. Timoszenko ma zająć się pracą w "Caritas" w Rosji. Ma on 32 lata, urodził się w Tallinie w Estonii. Jego ojciec Anatoli Timoszenko z Ukrainy, wyznania prawosławnego, zmarł 12 lat temu. Matka Lidia ma korzenie polskie i pochodzi z rodu Żółkiewskich. Ks. Włodzimierz Timoszenko ukończył szkołę podstawową w Estonii. Następnie rodzice przenieśli się do Kaliningradu (Królewiec). Ponieważ tam nie było katolickiej parafii, do kościoła jeździli na Litwę do miejscowości Taurogi. Szkołę średnią ks. Włodzimierz ukończył w Wilnie. Po jej ukończeniu, przez dwa lata musiał służyć w sowieckiej armii na Łotwie. Następnie złożył dokumenty na studia na Uniwersytecie w Kaliningradzie, na wydział oceanologii. Jednak w 1993 r., podczas peregrynacji figury Matki Bożej z Fatimy po Białorusi, podjął decyzję o wstąpieniu do nowoutworzonego Seminarium Duchownego w Moskwie. Po dwóch latach, Seminarium zostało przeniesione do Petersburga. Święcenia kapłańskie otrzymał w prokatedrze w Sankt Petersburgu, z rąk arcybiskupa metropolity Moskwy, Ks. Tadeusza Kondrusiewicza, w dniu 19 maja 1999 r. Po święceniach został skierowany do parafii Psków, jako wikariusz. Tu pracował przez 4 lata. Katolicy w Pskowie, to przede wszystkim Polacy lub polskiego pochodzenia, a także Ormianie, Cyganie, Białorusini, Ukraińcy, Litwini, Łotysze oraz Rosjanie, przeważnie mający polskie korzenie. Ks. Włodzimierz założył "Caritas" w obwodzie pskowskim i został mianowany wiceprezydentem "Caritas" w Sankt Petersburgu. Jako student zdobywa specjalizację w zakresie pracy socjalnej "Caritas". Obecnie jest na drugim roku. W naszej parafii zajmuje się młodszymi ministrantami i odprawia Mszę św. niedzielną w Domu Opieki w Bielawie. Księdzu Włodzimierzowi życzymy Szczęść Boże! w studiach na uniwersytecie i w pracy duszpasterskiej w naszej parafii.
ZMIANA W PORADNI MAŁŻEŃSKIEJ
Nasza parafianka Małgorzata Urbańska, lekarz medycyny, poprosiła o zwolnienie z prowadzenia Poradni Małżeńskiej, ponieważ do południa prowadzi zajęcia na Akademii Medycznej, a wieczorami przyjmuje pacjentów w przychodniach. Pani Dr Małgorzacie dziękujemy za dotychczasową, bezinteresowną pracę w naszej poradni. Nadal wraz z mężem Arkadiuszem będzie wygłaszać pogadanki dla młodzieży, przygotowującej się do Bierzmowania i na spotkaniach formacyjnych dla rodziców. Od listopada br. Poradnię Małżeńską w naszej parafii będzie prowadziła Małgorzata Podgórska ze Stegien. Ma 39 lat, jest wdową i matką dwóch synów. Ukończyła Instytut Studiów nad Rodziną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Posiada misję kanoniczną, czyli upoważnienie z Kurii Metropolitalnej Warszawskiej do prowadzenia poradni małżeńskich. W Domu Parafialnym naprzeciwko naszego kościoła będzie przyjmować raz w miesiącu, w ostatni wtorek, od godz. 19.00 do 20.00. W parafii NMP Matki Miłosierdzia na Stegnach, przy ul. Św. Bonifacego 9, przyjmuje w Poradni Małżeńskiej w każdą środę od godz. 17.00 do 19.00.
Pani Małgorzacie Podgórskiej życzymy: Szczęść Boże!
Ks. Jan Świstak